Dr Zbigniew Martyka o maseczkach: Jesteśmy okłamywani i zmuszani do działań mogących pogarszać nasz stan zdrowia
access_time 2020-08-14 08:35:00Od 8 sierpnia obowiązuje nowe rozporządzenie Rady Ministrów, dotyczące zasad zakrywania ust i nosa. Zgodnie z nim we wszystkich zamkniętych przestrzeniach publicznych i środkach transportu muszą to robić niemal wszyscy, łącznie z astmatykami, czy alergikami (wyjątek stanowią osoby z całościowymi zaburzeniami rozwoju, zaburzeniami psychicznymi, niepełnosprawnością intelektualną i osoby mające trudności w samodzielnym zakryciu lub odkryciu ust lub nosa). Natomiast w dziewięciu powiatach i miastach na prawie powiatu, znajdujących się w "strefie czerwonej", maseczki są obowiązkowe również na otwartej przestrzeni, a braku osłony ust i nosa nie usprawiedliwią już problemy z oddychaniem.
- Do tej pory przeciwwskazania zdrowotne istniały, a teraz aktem prawnym ustalono, że już nie istnieją. To tak, jakby wydać rozporządzenie, że od jutra nie istnieją niektóre choroby, np. cukrzyca, zapalenie płuc, czy marskość wątroby. Od razu na podstawie jednego aktu prawnego mielibyśmy bardziej zdrowe społeczeństwo! Wielu lekarzy, z którymi wymieniam się doświadczeniami, otwiera oczy ze zdumienia. Nasze obserwacje są zgoła odmienne. Utrudnienie dopływu tlenu i zwiększenie zawartości dwutlenku węgla we wdychanym przez maseczkę powietrzu może być nieodczuwalne przez osoby w pełni zdrowe (o ile nie podejmują w tym czasie zwiększonego wysiłku fizycznego). Ale osoby mające problem z oddychaniem (astma, przewlekła obturacyjna choroba płuc, niektóre wady serca, niewydolność krążeniowo-oddechowa, duża niedokrwistość) są szczególnie wrażliwe na zmniejszenie ilości tlenu - napisał na FB dr Zbigniew Martyka.
W dalszej części tekstu dr Martyka przekonuje, że maseczki ograniczają dopływ tlenu i utrudniają prawidłowe oddychanie, przez co w niektórych przypadkach mogą stać się nawet przyczyną zgonu.
- Aby przekonać się, że organizm rzeczywiście dostaje za mało tlenu przy oddychaniu przez maseczkę (zwłaszcza ściśle przylegającą do twarzy) można zmierzyć zawartość tlenu we krwi tętniczej pulsoksymetrem. Zawartość tlenu (saturacja) prawidłowa to 96-99%. Przy oddychaniu przez maseczkę potrafi spaść o kilka procent, nawet do 89 - 90% u osób starszych, mających problemy z oddychaniem, co jest zdecydowanie niepokojące. Opisano przypadki zgonów młodych osób, którzy w czasie uprawiania sportu oddychali przez maseczkę .Tymczasem niektórzy entuzjaści maseczek przekonują, że nawet podczas zwiększonego wysiłku fizycznego w trakcie uprawiania sportu można bezpiecznie mieć zasłonięte usta i nos! - pisze dr Martyka. - Z całą stanowczością chcę powiedzieć, że istnieją stany zdrowotne, w których nie powinno się ograniczać dostępu tlenu. Znam osoby, które z trudem oddychają po założeniu maski, mają zawroty głowy, kołatania serca, odczuwają z tego powodu duży stres, który dodatkowo pogarsza funkcję organizmu i co tu mówić - obniża odporność. A zawilgocone maseczki, jak wykazały badania - nie dość, że sprzyjają wtórnym infekcjom (co dla osób z obniżoną odpornością i łatwo zapadających na choroby infekcyjne dróg oddechowych jest fatalne w skutkach), to nie stanowią istotnego zabezpieczenia dla INNYCH osób - podkreśla ordynator.
Dr Martyka przywołuje też publikacje naukowe, które dowodzą, że domniemana skuteczność maseczki jest wysoce wątpliwa.
- Jak informuje „Annals of Internal Medicine”, jedno z wiodących pism poświęconych medycynie, zarówno chirurgiczne jak i bawełniane maski okazały się nieskuteczne w zapobieganiu rozprzestrzenianiu się SARS-CoV-2 pochodzącego z kropel rozpylonej śliny podczas kaszlu pacjentów z COVID-19. Badanie przeprowadzone w dwóch szpitalach w Seulu w Korei Południowej wykazało, że gdy zarażeni pacjenci, których usta i nos są osłonięte maską, kaszlą - krople zawierające wirusa i tak uwalniają się do środowiska. Zakażona jest również zewnętrzna powierzchnia maski. "Profesor Jonathan Van-Tam z Wielkiej Brytanii, specjalista w zakresie epidemiologii, transmisji chorób, wakcynologii oraz pandemii stwierdził, że "nie ma masek, odnośnie których dowiedziono by, że zapobiegają rozprzestrzenianiu się Covid-19".
Laureat Nagrody Nobla i ekspert w dziedzinie chorób zakaźnych, profesor Peter Doherty, twierdzi, że wartość powszechnego stosowania maseczek jest kwestionowana: "Wystarczy, że maska zawilgnie, od wilgoci, oddechu lub wydzieliny z nosa, już stwarza zagrożenie. Jesteś naprawdę bardziej bezpieczny w czystym, świeżym powietrzu, niż zakryty maską" - napisał dr Martyka.
Ordynator dąbrowskiego szpitala powołuje się też na czołowych holenderskich naukowców, którzy stwierdzili, że nie ma żadnych solidnych dowodów na to, że maseczki pomagają w walce z pandemią, a ich użycie wręcz szkodzi zdrowiu. Holandia jest jednym z nielicznych państw, w których nie ma obowiązku noszenia maseczek.
- Podsumowując: jeśli nosimy maseczki to nie mamy większego wpływu na ochronę innych przed zakażeniem, a w dodatku szkodzimy własnemu zdrowiu. Nasuwa się wniosek, że jesteśmy okłamywani i zmuszani do działań mogących pogarszać nasz stan zdrowia. [...] Ktoś powie: "dla dobra większości". I tu też się nie zgadza, w kontekście przytoczonych wyżej opinii niezależnych (czytaj: nie ulegających odgórnym naciskom) ekspertów. Poza tym widać wyraźnie na załączonym wykresie, że średnia ilość zachorowań w Polsce ma się nijak do obostrzeń (w wielu innych krajach widać to jeszcze bardziej wyraźnie). Zaczęła ona narastać od połowy marca, kiedy to drastycznie ograniczono możliwość swobodnego przemieszczania się. Potem zaczęła spadać od czasu złagodzenia obostrzeń (pod koniec kwietnia). Od maja w ilość wykrytych infekcji COVID utrzymywała się na podobnym poziomie z lekką tendencją spadkową, by od lipca znów wzrosnąć. Ponieważ zdecydowana większość osób przechodzi (nie przechorowuje, bo trudno nazwać chorobą to, co nie daje objawów chorobowych!) infekcję bezobjawowo, więc gdybyśmy mieli możliwość wykonania testu wszystkim bez wyjątku - stwierdzilibyśmy masową falę "zachorowań". Nie miałoby to jednak żadnego odzwierciedlenia w rzeczywistości. Praktycznie zdrowych ludzi pozamykalibyśmy w izolacji i kwarantannie, a media pisałyby o "nowej fali epidemii" - puentuje swój wywód dr Martyka.