Nie ma "tarnowskiego schematu". Rozmowa z prokuratorem Mieczysławem Sienickim
access_time 2020-02-21 12:31:00
Udział w sekcjach zwłok, ekshumacjach, przesłuchiwanie podejrzanych, ślęczenie nad opasłymi aktami do późnych godzin nocnych, trudne śledztwa, wątpliwości... Mieczysław Sienicki szczerze opowiada o swojej 30-letniej pracy w profesji prokuratora. Przyznaje, że to zawód niewdzięczny, nie cieszący się sympatią społeczną, wymagający dużej odporności psychicznej, wytrwałości i poczucia misji. Ma jednak świadomość, że stoi po dobrej stronie. Bo prokurator to nie tylko oskarżyciel, to w dużej mierze obrońca ofiar przestępstw, a więc sprawiedliwości w najwłaściwszym rozumieniu tego słowa.

Mieczysław Sienicki ma 59 lat, w służbie prokuratorskiej jest od roku 1991 roku. Do Tarnowa przyjechał z Podkarpacia, tuż po tym, gdy skończył prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jest rzecznikiem prasowym Prokuratury Okręgowej w Tarnowie i prokuratorem liniowym w Wydziale I Śledczym, gdzie prowadzone są sprawy o największym ciężarze gatunkowym z całego okręgu tarnowskiego, a więc również z Brzeska, Bochni i Dąbrowy Tarnowskiej, choć są też śledztwa przekazane przez jednostki nadrzędne, takie jak Prokuratura Regionalna w Krakowie. Dominują tu sprawy o tematyce gospodarczej, bardzo obszerne aktowo (bywają takie, w których materiał dowodowy przekracza 500 tomów), nierzadko skomplikowane, wielowątkowe, dotyczące różnych karuzel podatkowych, czy tzw. "paliwówki". Nie brakuje też oczywiście cyberprzestępstw, przestępstw narkotykowych, czy makabrycznych zabójstw. Rozmowę rozpoczynamy jednak od głośnego artykułu "Tarnowski schemat. Kafkowski schemat w Tarnowie" z 28 stycznia br., w którym dziennikarze portalu Onet.pl donoszą o rzekomej  tarnowskiej "ośmiornicy" policjantów, prokuratorów i sędziów, próbujących wsadzić do zakładu psychiatrycznego skonfliktowane z nimi zdrowe osoby. 

Wyobraża Pan sobie kafkowski scenariusz w Tarnowie?

Muszę zacząć od tego, że Franz Kafka jest moim ulubionym autorem i to bynajmniej nie tylko dlatego, że był doktorem nauk prawnych. Kafka w literaturze często korzystał z poetyki absurdu i groteski, tworzył surrealistyczne opisy z pogranicza jawy i snu, tym bardziej więc nie wyobrażam sobie takiego scenariusza w Tarnowie, żeby policja, prokuratura i sądy, a także inne instytucje społeczne, bo przecież w artykule mowa jest też o służbach weterynaryjnych i pracownikach pomocy społecznej, były w zmowie, żeby zamykać zdrowe osoby w zakładzie psychiatrycznym. To jest teza absurdalna. Już sam tytuł artykułu "Tarnowski schemat" jest fałszywy, bo mówi, że dziennikarze odkryli proceder, czyli większą ilość takich zdarzeń, opartych o ten sam modus operandi. Tymczasem w reportażu podano dwa przypadki, które w istocie nie mają ze sobą nic wspólnego, nie są ze sobą w żaden sposób powiązane. Należy podkreślić, że nikt nie chciał umieścić braci S. w szpitalu psychiatrycznym, tylko w domu pomocy społecznej. Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej wystosował taki wniosek ze względu na ich bardzo trudne warunki bytowe i problemy zdrowotne. Obaj odmawiali tej pomocy, a są już w podeszłym wieku i zupełnie sobie nie radzą. Dodatkowo jeden z nich jest osobą niedowidzącą, a w domu nie ma podstawowych mediów. Jedynym motywem działania GOPS była więc chęć udzielenia im pomocy, zabezpieczenia ich egzystencji, a nie zamknięcie ich w zakładzie psychiatrycznym. Oczywiście trzeba też dodać, że obecnie w Prokuraturze Rejonowej w Tarnowie toczy się postępowanie odnośnie art. 35 Ustawy o ochronie zwierząt. Takie zawiadomienie złożył powiatowy lekarz weterynarii który od dłuższego czasu próbował wyegzekwować od podejrzanych realizację prawnego obowiązku opieki nad zwierzętami hodowlanymi. Wcześniejsze kontrole wykazały, że zwierzęta były zaniedbane i chore a jedno z nich nawet padło. Postępowanie przygotowawcze przeciwko Janowi i Władysławowi S. jest w toku. Niezrozumiała pozostaje jednak kwestia, na jakich racjonalnych przesłankach oparto w artykule sugestię, że celem urzędników jest pozbawienie braci „atrakcyjnej działki”.

Drugi przypadek dotyczy Katarzyny G. i jej matki

Trzeba zacząć od tego, że spraw związanych z Katarzyną G. jest dużo więcej niż opisano w reportażu. Dziennikarze Onetu stwierdzili, że prokurator, dysponując opinią biegłych, skierował wniosek o umieszczenie pani G. w szpitalu psychiatrycznym. Z dalszej lektury tekstu można odnieść wrażenie, że sąd ten wniosek uwzględni i orzeknie o umieszczeniu Katarzyny G. w zakładzie. Jest to nieprawda. Rzeczywiście doszło do konfliktu pomiędzy Katarzyną G. i tarnowskim policjantem Dariuszem M. Dla zachowania obiektywizmu, prokuratura tarnowska została jednak wyłączona z tego postępowania i sprawa została skierowana do prokuratury w Dąbrowie Tarnowskiej. Tam zarządzono badania psychiatryczne pani G., które zostały przeprowadzone przez dwóch biegłych lekarzy psychiatrów przy udziale psychologa. Opinia wskazywała, że ta pani w chwili popełnienia czynu była całkowicie niepoczytalna. Jednocześnie biegli zasugerowali konieczność podjęcia działań w oparciu o art. 29 Ustawy o ochronie zdrowia psychicznego, bo istnieje niebezpieczeństwo popełnienia przez nią kolejnego czynu zabronionego, związanego z chorobą psychiczną. Trzeba pamiętać, że prokurator nie może skierować aktu oskarżenia wobec osoby niepoczytalnej, tylko kieruje do sądu wniosek o umorzenie postępowania wobec niepoczytalności. W tym przypadku prokuratura z Dąbrowy Tarnowskiej skierowała taki wniosek do sądu karnego w Tarnowie jako właściwego, z jednoczesnym zastosowaniem środka zabezpieczającego, polegającego na zakazie kontaktowania się tej pani z pokrzywdzonym Dariuszem M. Równocześnie z tej sprawy karnej prokuratura dąbrowska wyłączyła materiały odnośnie istnienia przesłanek z art. 29  Ustawy o ochronie zdrowia psychicznego i przekazała tarnowskiej prokuraturze.  W momencie kiedy te wyłączone materiały wpłynęły do Prokuratury Rejonowej w Tarnowie, ta zarejestrowała je w tak zwanym postępowaniu pozakarnym i stosownie do sugestii biegłych, wystosowała wniosek o umieszczenie pani Katarzyny G. w szpitalu psychiatrycznym. To postępowanie toczy się przed sądem rodzinnym, a nie karnym. Następnie w artykule stwierdzono, że sąd orzekł umieszczenie Katarzyny G. w szpitalu psychiatrycznym. Czytelnik nabiera więc przekonania, że stało się to właśnie na skutek tego wniosku. Nic bardziej mylnego. Otóż w Prokuraturze Rejonowej toczyło się odrębne postępowanie przygotowawcze, dotyczące innego czynu, gdzie pokrzywdzonym nie był już Dariusz M., tylko sąsiadka Katarzyny G. i jej małoletnia córka. Zarzut, jaki otrzymała pani G. dotyczył m.in. nękania tych dwóch osób. W tej sprawie pani Katarzyna G. również została zbadana i - co trzeba podkreślić - przez zupełnie innych biegłych i innego psychologa od tych, którzy badali ją w sprawie „dąbrowskiej”. Konkluzja tych biegłych była taka sama, a mianowicie, że w chwili popełnienia czynu ta pani była niepoczytalna. Co więcej, również wprost stwierdzono, że istnieje niebezpieczeństwo, że ta pani może dalej popełniać takie same czyny, a więc że istnieją przesłanki, by temu zapobiec poprzez umieszczenie jej w szpitalu, gdzie poddana byłaby leczeniu. W tej sprawie ze względu na niepoczytalność pani G., sąd również umorzył postępowanie.

Ile i jakie jeszcze sprawy są prowadzone w związku z Katarzyną G.?

W chwili obecnej w Prokuraturze Okręgowej toczy się postępowanie, które zostało przejęte z prokuratur rejonowych: dąbrowskiej, tarnowskiej i bodajże brzeskiej. Aktualnie wobec pani Katarzyny G. sformułowano pięć zarzutów. Jest to nie tylko ciąg dalszy nękania Dariusza M., ale również zarzuty znieważania funkcjonariuszy policji na służbie, uszkodzenie ciała policjantki - dość poważne, bo związane z naruszeniem stawu skokowo-goleniowego, czyli na czas powyżej siedmiu dni, udział w pobiciu Darii Z. oraz uporczywe nękanie Piotra W., który był jej pełnomocnikiem w jednej z wcześniejszych spraw.

Katarzyna G. skarży się w reportażu, że była siłą doprowadzana do prokuratury...

Pani Katarzyna G. była zatrzymywana, w tym również na polecenie prokuratury. Zatrzymanie to ostateczny środek przymusu i zostało zastosowane wyłącznie ze względu na postawę podejrzanej, która od kilku miesięcy nie stawiała się na wezwania, nie odbierała wezwań, unikała organów ścigania i ukrywała się przed policją.

Z ogólnopolskich danych wynika, że z roku na rok wzrasta liczba opinii psychiatrycznych zasięganych przez organy procesowe. Coraz szerszy jest też zakres problemów związanych z przeprowadzaniem ekspertyz. Jak to wygląda w tarnowskiej prokuraturze? Ile wydaje się takich opinii i w jakich przypadkach?

Opinia biegłych psychiatrów jest faktycznie najczęściej zasięganą opinią w pracy prokuratury. Rocznie w regionie tarnowskim takich opinii zasięganych jest kilkaset. W 2019 roku prokuratury okręgu tarnowskiego oskarżyły ponad 3,5 tys. osób. Tylu sprawców trafiło przed sądy za różne przestępstwa, z czego kilkaset było badanych, ponieważ przeprowadzenie takich badań wynika z Kodeksu postępowania karnego. Jest to obowiązek bardzo rygorystycznie przestrzegany przez sąd, ponieważ kiedy stwierdzona zostanie niepoczytalność, to nie można nikogo skazać, tylko postępowanie karne zostaje umorzone, ze względu na brak winy po stronie sprawcy. Obowiązek badań psychiatrycznych nie wynika tylko z tego, że ktoś był wcześniej leczony w szpitalu psychiatrycznym. Te przesłanki są bardzo szeroko zakreślone. Powodem zasięgnięcia opinii mogą być też nałogi, różne choroby, zdarzenia, upadki z utratą przytomności. Bywają też sytuacje, kiedy sam czyn, jego okoliczności i zachowanie sprawcy budzą tak duże wątpliwości co do poczytalności, że bezwzględnie należy go pod tym kątem zbadać. Psychika to jednak materia nader delikatna, dlatego opinię o stanie zdrowia psychicznego wydaje co najmniej dwóch biegłych lekarzy psychiatrów, zdarza się, że przy udziale biegłych jeszcze innych specjalności, powołanych przez sąd lub prokuratora. Opinia psychiatryczna powinna się odnosić nie tylko do aktualnego stanu zdrowia psychicznego sprawcy, ale też do jego poczytalności w chwili popełnienia czynu. W Tarnowie współpracujemy z dwoma parami biegłych i nie są to tylko ludzie z Tarnowa, ale też z Nowego Sącza, Dębicy i Rzeszowa, a więc to nie jest tak, że jest tu jakiś układ: ten sam biegły, ten sam sędzia i ten sam prokurator, którzy rzekomo dogadują się, żeby zamykać w szpitalu psychiatrycznym niewinnych ludzi, którzy im się narażą.

Jeżeli tylu różnych biegłych wskazuje na niepoczytalność Katarzyny G., to dlaczego wciąż nie trafiła do szpitala psychiatrycznego?

Ponieważ było to orzeczenie nieprawomocne. Jej obrońca się od niego odwołał i Sąd Okręgowy uchylił to orzeczenie do ponownego rozpoznania, zalecając aby sąd przeprowadził postępowanie dowodowe w całości. Obecnie ta sprawa nadal jest procedowana w sądzie pierwszej instancji.

Zarzucił Pan dziennikarzom Onetu intencjonalne działanie, czyli celowe zakłamywanie faktów...

Dziennikarze napisali, że prokurator bezprawnie skierował wniosek do sądu rodzinnego o umieszczenie Katarzyny G. w szpitalu psychiatrycznym. Powołują się przy tym na eksperta z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, dra Piotra Kładocznego, który mówi, że Ustawa o ochronie zdrowia psychicznego nie przewiduje prokuratora jako podmiotu mogącego o to wnosić. Wydźwięk jest więc taki, że wniosek skierowano bez podstawy prawnej. Tymczasem prawda jest taka, że prokurator oparł wniosek na art. 7 Kodeksu postępowania cywilnego, który upoważnia go do żądania wszczęcia postępowania w każdej sprawie, za wyjątkiem spraw majątkowych z zakresu prawa rodzinnego. Trzeba też dodać, że również Sąd Najwyższy jednoznacznie stwierdził, że prokurator posiada samoistną legitymację do występowania z wnioskiem w sprawach o jakich mowa w art. 29 Ustawy o ochronie zdrowia psychicznego. To po pierwsze, a po wtóre, dziennikarze doskonale o tym wiedzieli. W styczniu br. przysłali do nas maila z zapytaniem m.in. o to, na jakiej podstawie prokuratura skierowała wniosek w tej sprawie i wtedy wprost im odpisaliśmy, że był to art. 7 k.p.c. w związku z art. 29 Ustawy o ochronie zdrowia psychicznego. Mieli więc wiedzę o tym, a skoro wiedzieli, a nie napisali tego, to uważam że ich działanie było pod określoną tezę.

Z artykułu wynika też, że Katarzyna G. ma zupełnie zdrową psychikę. Tak stwierdził Jerzy Pobocha – założyciel Polskiego Towarzystwa Psychiatrii Sądowej…

Muszę powiedzieć, że nie spotkałem się jeszcze z tak nierzetelnym artykułem. Dziennikarze oparli się tylko na narracji osoby rzekomo pokrzywdzonej, bagatelizując opinie opracowane przez biegłych w toku postępowań przygotowawczych, mimo że opinie te wydane zostały przez dwa różne zespoły (łącznie 6 osób), które wyraziły zbieżne konkluzje. Jeżeli chodzi o zdrowie psychiczne, to oczywiście zdarzają się spory pomiędzy biegłymi i nieraz jest tak, że jedna para biegłych stwierdzi, że ktoś jest poczytalny, a druga - w oparciu o te same materiały - stwierdzi, że ktoś jest niepoczytalny. Proszę zwrócić uwagę, że minął rok od sprawy Pawła Adamowicza i nadal nie ma opinii co do stanu psychicznego mordercy. Proszę sobie przypomnieć sprawę Kajetana P., który w Warszawie zabił korepetytorkę języka włoskiego - tu również były sprzeczne opinie o jego stanie psychicznym. Podobnie było w słynnej sprawie „dusicielki z Tarnowa”, sprzed 10 lat, która zabiła i spaliła przyjaciółkę swojego konkubenta, a później, gdy wyszła na przepustkę z zakładu karnego, udusiła przypadkową 8 -letnią dziewczynkę. To, że są takie wątpliwości to nic nowego, w wielu głośnych sprawach tak się dzieje. Biegli muszą ustalić nie tylko aktualny stan zdrowia psychicznego podejrzanego, ale również jego poczytalność w chwili czynu, który czasami popełniony został wiele lat wcześniej. Tylko opinia spełniająca te kryteria może stanowić pełnowartościowy dowód. Jestem ciekaw, w oparciu o co opierał się psychiatra, który badał Katarzynę G. na jej prośbę, że stwierdził, że ona jest poczytalna. Czy on wiedział, jakie czyny jej się zarzuca? Czy znał okoliczności? Bo materiałów sprawy na pewno nie znał. To jest jego prywatna opinia, na której w postępowaniu karnym nie można się oprzeć i poczynić kategorycznych ustaleń w zakresie poczytalności. Reasumując, cały ten reportaż oparty został tylko na narracji osoby rzekomo pokrzywdzonej przez wymiar sprawiedliwości. Gdyby autorzy znali relacje osób pokrzywdzonych, o których mowa w zarzutach, to jestem przekonany, że narracja ta i wydźwięk reportażu byłyby zupełnie inne.

Zamierzacie wyciągnąć wobec dziennikarzy jakieś konsekwencje prawne? W końcu zrobili wam czarny PR na całą Polskę...

Na ręce pana Bartosza Węglarczyka, redaktora naczelnego portalu Onet.pl, została skierowana odpowiedź na krytykę prasową w trybie art. 6 ustawy Prawo prasowe. Oczekujemy, że jakaś pozytywna reakcja Onetu powinna nastąpić.

Czego konkretnie oczekujecie? Sprostowania?

Mamy nadzieję, że poważny, ogólnopolski portal internetowy stać będzie na pozytywną reakcję, również z szacunku dla własnych czytelników…

A jeżeli nic nie zrobią? Minął przecież już ponad tydzień, a reakcji wciąż nie ma. Nie zamierzacie chronić waszego imienia? Tarnowska Straż Miejska nie patyczkuje się z osobami, które ją pomawiają. Latem ubiegłego roku sąd uznał winnym autora internetowego wpisu, który nazwał strażników miejskich "bandą nierobów". Komendant Krzysztof Tomasik tłumaczył, że takie wpisy narażają ich na utratę zaufania społecznego. Czy Wam ten artykuł nie wyrządził więcej szkód? Obserwując komentarze internautów, można odnieść wrażenie, że sformułowanie "tarnowski schemat", oznaczające niebezpieczny mafijny układ urzędniczo-policyjno-prokuratorski już zadomowiło się w języku potocznym.

Rzeczywiście, niektórzy funkcjonariusze publiczni, czyli sędzia i prokurator zostali wymienieni w artykule z imienia i nazwiska w kontekście dość niepochlebnym. W tym zakresie przysługuje im dochodzenie swoich praw w oparciu o pozew cywilny. Natomiast jeżeli chodzi o samą instytucję, to może poza jedną sporadyczną sytuacją, nie znam przypadku, żeby prokuratura wystąpiła o ochronę dóbr, choć oczywiście jest to możliwe. Niemniej wydaje mi się, że wystosowane przez nas sprostowanie, w którym uwypukliliśmy prawdziwy przebieg wydarzeń i pokazaliśmy szersze tło sprawy, powinno spowodować, że tak duży ogólnopolski portal jak Onet, powinien w odpowiedni sposób zareagować. Nie można posługiwać się nierzetelną krytyką. Czymś oczywistym jest, że w każdej instytucji pracują ludzie, którzy popełniają błędy. Te błędy zdarzają się i będą zdarzać, bo ludzie są omylni a media są po to właśnie, by piętnować takie sytuacje. Rzecz w tym, by robić to, gdy są ku temu podstawy. Na dzień dzisiejszy nie chcę się jednak jeszcze na ten temat wypowiadać, bo sprawa generalnie nie jest zakończona. Prokuratura wciąż zastrzega sobie możliwość reakcji przy pomocy innych środków prawnych.

Z roku na rok spada zaufanie do prokuratorów. Jak Pan myśli, z czego to wynika?

Odkąd pamiętam prokuratura nigdy nie cieszyła się zbyt wysokim zaufaniem. Projekcje społeczne odnośnie prokuratury są z zasady nieprzyjazne. Proszę zwrócić uwagę, że prokuratura jest organem, do którego nie przychodzi się, jeśli się nie musi. Osoby, którym stawia się zarzuty siłą rzeczy nie będą pałać do prokuratury miłością, czy sentymentem, bo to duży problem i perturbacja w ich życiu. Podobnie jest z osobami pokrzywdzonymi, które także muszą brać udział w czynnościach i czasami wielokrotnie stawiać się na wezwania, a bywa, że i w jednostce prokuratury oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów. Przesłuchanie, okazanie, konfrontacja, to są nierzadko bardzo czasochłonne, wielogodzinne czynności. Osoby biorące w nich udział wychodzą zmęczone, znudzone i na dodatek oczekują od prokuratury, że ich krzywdy natychmiast zostaną zrekompensowane. Oczywiście w wielu przypadkach tak się dzieje, ale zazwyczaj nie jest to możliwe, bo na przykład odzyskanie mienia nie może odbyć się od razu. Jest jeszcze przecież kwestia obowiązujących procedur i procesu sądowego. Czasami sprawca świadomie ukryje lub wyzbędzie się mienia, więc suma sumarum kontakt z prokuraturą i z długotrwałymi procedurami nie należy do przyjemnych. Trzeba też podkreślić, że prokuratura nie działa sama. Ściśle współpracujemy z innymi organami ścigania, w tym z policją, która jest naszym głównym kooperantem, działamy więc w systemie sprzężonym.

A może przyczyna tkwi w degradacji części środowiska prawniczego, które czuje się „nadzwyczajną kastą”, panami życia i śmierci zwykłych obywateli?

Prokuratura nigdy nie czuła się kastą nadzwyczajną. Robiący ostatnio zawrotną karierę cytat dotyczył sędziów i za sędziów nie chcę się wypowiadać. Sędziowie są zakotwiczeni w Konstytucji, mają określone gwarancje, są nieusuwalni i niezawiśli. Prokuratura została pominięta w Konstytucji z 1997 roku, bo nie było wówczas zgody politycznej co do jej usytuowania wśród organów państwowych. W konsekwencji więc konstytucjonalizacji doczekała się np. taka instytucja, jak Rzecznik Praw Dziecka, ale nie prokuratura. Efekt jest taki, że podstawy ustrojowe prokuratury można ukształtować ustawą.  

Mam na myśli szeroko rozumiany wymiar sprawiedliwości. Nie brakuje przypadków prokuratorów łamiących prawo, którzy nie ponoszą konsekwencji swoich czynów lub traktowani są łagodniej niż przeciętni obywatele. Z głośniejszych przykładów można wymienić chociażby prokuratora, który w jednym z dyskontów schował do kieszeni dwa batoniki i krem, po czym prokuratura uznała, że w momencie kradzieży był on niepoczytalny. W efekcie nie poniósł żadnej kary za kradzież.

Akurat o takim zdarzeniu nie słyszałem. Nie wydaje mi się też, aby były to tak liczne przypadki, jak Pani twierdzi.

Nie twierdzę, że są liczne, ale każdy przypadek takiej patologii bez właściwej reakcji prokuratorów, bez postawienia przed sądem i wydalenia piętnuje całe środowisko… 

Zgodzę się, że takich przypadków nie powinno być w ogóle. Prokuratura jest organem ochrony prawnej, ma strzec bezpieczeństwa obywateli i dla osób łamiących prawo nie ma miejsca w naszych szeregach. Jeżeli była taka sytuacja, że biegli stwierdzili niepoczytalność sprawcy tej kradzieży, to zgodnie z prawem nie można było mu wymierzyć kary, co nie oznacza, że nie poniósł on żadnych konsekwencji. W takim bowiem przypadku prokurator zostaje wydalony z zawodu. Sprawą zajmuje się rzecznik dyscyplinarny a potem sąd dyscyplinarny. Nie wiem skąd przekonanie o bezkarności. Zapewniam, że w takich przypadkach nie ma żadnego pobłażania. Myślę, że te nieprzychylne opinie dotyczące całego wymiaru sprawiedliwości są po części efektem tendencyjnego przedstawiania i nagłaśniania odosobnionych przypadków przez media.

Czyli media mają przestać informować o patologicznych przypadkach w prokuraturze?

Oczywiście, że nie, bo przecież taka jest funkcja społeczna środków masowej komunikacji. Chodzi jednak o to, aby zachować proporcje, zdarzenia przedstawiać takimi, jakie są, a nie szukać sensacji i kreować „schemat”, czy „proceder” w wymiarze sprawiedliwości, bez jakichkolwiek podstaw ku temu. Sama Pani przecież przed chwilą przyznała, że sformułowanie „tarnowski schemat” już się zadomowiło w języku potocznym. Wracając jednak do podanych przez Panią przykładów, trzeba jasno zaznaczyć, że są to pojedyncze, ogólnopolskie przypadki, które też nie oznaczają, że całe środowisko jest zepsute. Będę bronił przed takimi opiniami koleżanki i kolegów, bo wiem i widzę, z jakim poświeceniem pracują, niejednokrotnie po godzinach, kosztem czasu, który powinien zostać poświęcony na przykład rodzinie. Prokuratorów w Polsce jest około 6 tysięcy. Może się więc zdarzyć, że ktoś ma problemy psychiczne, a ktoś inny popełni jakiś czyn zabroniony. Proszę jednak wskazać grupę zawodową, w której takich przypadków w ogóle nie ma. Nie sądzę, aby Pani była w stanie znaleźć takie środowisko. Na szczęście na naszym tarnowskim podwórku nie mieliśmy takich zdarzeń, nie było ani kradzieży batonika czy wiertarki, ani przypadków jazdy pod wpływem alkoholu.    

Czy prokurator to stresujący zawód?

O tak. Bywa stresujący, wyczerpujący i wymaga też dużej odporności psychicznej. Takie są oględziny miejsca zbrodni, samobójstwa, wypadki drogowe, wypadki przy pracy, czy uczestnictwo w sekcji zwłok. Prokuratorzy pełnią dyżury i uczestniczą w czynnościach procesowych na miejscu zdarzenia ze skutkiem śmiertelnym. Nigdy nie zapomnę jednego z dyżurów, jaki mi się przytrafił  kilkanaście lat temu. Otóż późnym popołudniem, zaraz po pracy, wraz z ekipą funkcjonariuszy policji udałem się na oględziny miejsca zabójstwa do jednej ze wsi w pobliżu Ciężkowic. Na miejscu okazało się, że w trakcie spożywania alkoholu w gronie rodzinnym w pewnym momencie doszło do awantury i ojciec ugodził syna nożem. Zabezpieczyliśmy nóż, ślady krwi oraz inne dowody i po oględzinach, już grubo po północy, wróciłem do domu. Nie zdążyłem nawet usiąść, gdy znowu zadzwonił oficer dyżurny tarnowskiej policji z informacją o kolejnym śmiertelnym zdarzeniu. Pojechałem więc i po oględzinach wróciłem do domu rano. Miałem tylko czas, aby się przebrać, zjeść śniadanie i szybko udać się do pracy, gdyż o 9.00 wyznaczona była w sądzie rozprawa, w której miałem uczestniczyć. Zdążyłem w ostatniej chwili.

A czy po 30 latach pracy poruszają Pana jeszcze widoki z miejsca zbrodni, czy z sekcji zwłok? Można się po pewnym czasie znieczulić i traktować to jako kolejną robotę do wykonania?

Gdyby mnie przerażały takie widoki, nie mógłbym funkcjonować w tym zawodzie. Nie oznacza to oczywiście, że już zupełnie nic mnie nie rusza i jestem bez emocji. Współczujemy ofiarom i ich rodzinom, bo stykamy się z tragediami ludzkimi. Widzimy czasami ból ludzi, wręcz rozpacz po stracie bliskiej osoby. Są zdarzenia i tragedie obok których nie można przejść obojętnie. Z drugiej jednak strony musimy wykonywać to, co przewiduje prawo i do czego jesteśmy zobowiązani.

Jakaś sprawa szczególnie utkwiła Panu w pamięci?

Byłem jeszcze zastępcą prokuratora rejonowego. Sprawa wiąże się ze śmiercią trzech młodych ludzi. Na ul. Nowodąbrowskiej w Tarnowie znajduje się mały domek i tam właśnie, po paru miesiącach poszukiwań, znaleziono w skrzyni tapczanu martwą, związaną i zawiniętą w kołdrę dziewczynę. Zwłoki były już w stanie rozkładu. Nieco wcześniej w jednej z miejscowości pod Tarnowem, znaleziono jej koleżankę, która została uduszona. Mniej więcej w tym samym czasie rzucił się pod pociąg jeden ze sprawców. To był chyba 2002 rok. Znaleziona w tapczanie dziewczyna to pochodząca z okolic Wojnicza 19-letnia Iwona Sz., uczennica liceum w Tarnowie. W domku przy Nowodąbrowskiej odbyła się impreza, libacja alkoholowa, w której uczestniczyła m.in. ta zamordowana dziewczyna. Została zabita kijem bejsbolowym. Po tym, jak nie wróciła do domu, jej koleżanka, która wiedziała, z kim ona poszła na tę imprezę, zaczęła wypytywać sprawców, a było ich dwóch, co się wydarzyło, dlaczego zniknęła. Wtedy jej własny chłopak udusił ją pod jej domem. Potem chciał uciec za granicę, ale został wrócony z Belgii i w Woli Rzędzińskiej popełnił samobójstwo, rzucając się pod pociąg. Wcześniej zadzwonił jeszcze do matki, której powiedział, że jest bestią i za to co zrobił, nie wyobraża sobie dalszego życia. Rzecz w tym, że pozostał jeszcze jeden sprawca, a dowody były wątpliwe. To była zawiła i skomplikowana sprawa, odbyła się podwójna ekshumacja, w końcu jednak sprawca został aresztowany. Proces trwał w Sądzie Okręgowym. Rafał S. najpierw został uniewinniony, prokuratura wniosła apelację, Sąd Apelacyjny uchylił wyrok, drugi proces miał identyczny przebieg, prokuratura znów wniosła apelację i wreszcie za trzecim razem Rafał S. został skazany za zabójstwo na 25 lat więzienia. Sad Apelacyjny w Krakowie utrzymał wyrok w mocy, kasację odrzucił również Sąd Najwyższy. Była to jedna z bardziej skomplikowanych pod względem dowodowym spraw, z jaką przyszło nam się zmierzyć.

Jest Pan za karą śmierci w przypadku takich właśnie najcięższych i najbardziej brutalnych morderstw?

Zanim odpowiem zapytam, jak Pani myśli, na czym polega dolegliwość kary śmierci dla sprawcy?

Wydaje mi się, że to jest nie tyle kwestia dolegliwości kary dla sprawcy, co społecznego poczucia sprawiedliwości, przy okazji może też odstraszać innych potencjalnych morderców. Jest też na pewno bardziej dolegliwą karą niż dożywotnie więzienie. Człowiek potrafi się przyzwyczaić do wszystkiego i z czasem kara izolacji przestaje być już tak dotkliwa, jak na początku. Inna sprawa, że utrzymywanie mordercy przez społeczeństwo, a więc również przez bliskich zamordowanej osoby jest po prostu nieetyczne i niesprawiedliwe.

Na studiach też byłem za karą śmierci, dopóki nie wziąłem udziału w wykładzie na ten temat jednego z profesorów UJ, gdzie cała ta kwestia została w szczegółach przedstawiona. W Polsce, kiedy jeszcze kara śmieci była dopuszczona w katalogu kar, jej mechanizm odbywał się przez powieszenie. Taka śmierć trwa kilkadziesiąt sekund, nie więcej, dla skazanego nie jest więc ona karą bardzo dotkliwą w sensie fizycznej dolegliwości. Dla sprawcy kara śmierci polega na strachu przed śmiercią. Skazany ma ogłoszony wyrok śmierci i nie wie, kiedy zostanie on wykonany. Nie mówi mu się, kiedy to nastąpi i on każdego dnia budzi się i nie wie, czy to już jest jego ostatni dzień. Karą jest więc w istocie to oczekiwanie, strach przed śmiercią. Natomiast z punku widzenia prewencji ogólnej sprawa jest prosta, gdyż kara śmierci raz na zawsze eliminuje przestępcę ze społeczeństwa. Wiadomo, że obecnie nie ma przyzwolenia na karę śmierci. Działamy w ramach UE, w której jest zakaz kary śmierci, Polska też podpisała w tej sprawie odpowiedni traktat. Inna kwestia to pomyłki sądowe, które wciąż się zdarzają, choć w Polsce nie było ich tak wiele, jak np. w Stanach Zjednoczonych. Tam jednak jest inny system prawny, bo o winie orzeka ława przysięgłych, stąd być może łatwiej o pomyłkę.

Statystycznie ile jest przypadków uniewinnień?

W Polsce średnio jest około 2 procent uniewinnień, czyli można powiedzieć, że na 100 osób oskarżanych przez prokuraturę, około 2 osoby są uniewinnione. Taka statystyka utrzymuje się od kilkunastu lat na stałym poziomie. Warto dodać, że w okresie międzywojennym było to kilkanaście procent rocznie. Jeśli chodzi o dane z ubiegłego roku, dotyczące tarnowskiej prokuratury – to jest to wynik 0,83, więc nie ma nawet jednego procenta. Ogółem w 2019 roku w całym okręgu osądzono 3729 osób, a uniewinniono 31 osób, czyli to nie jest tak, że my pochopnie oskarżamy ludzi. Aresztem tymczasowym też nie szafujemy, bo występujemy do sądu z wnioskiem o areszt jedynie w sprawach o większym ciężarze gatunkowym i wtedy, kiedy jest to konieczne, kiedy trzeba zabezpieczyć tok postępowania. W 2019 roku aresztów zastosowano dokładnie 150, czyli też nie jest to zły współczynnik, gdyż wszystkich wniosków skierowano 159, ale sąd nie zawsze uwzględnia wniosek prokuratora.

Z jakimi przestępstwami najczęściej macie do czynienia? Różnią się od tych sprzed 20, 30 lat?

Współczesne przestępstwa są coraz bardziej skomplikowane, wyrafinowane, coraz trudniejsze do wykrycia. Mam tu na myśli przede wszystkim przestępstwa popełniane przy użyciu sieci informatycznej, takie jak np. kradzieże z rachunków bankowych, przejęcie konta etc. Rozwiązanie takich spraw wymaga specjalistycznej wiedzy fachowców. Ten wzrost cyberprzestępczości jednak nie dziwi, bo w Internecie załatwiamy coraz więcej spraw, robimy zakupy, coraz chętniej korzystamy też z bankowości elektronicznej. Często pracujemy nad skomplikowanymi sprawami. Jakiś czas temu tarnowska policja zatrzymała Białorusina. Wpadł przypadkowo podczas zakładania rachunku bankowego na podrobiony paszport. Mężczyzna został zatrzymany, potem przeszukano jego miejsce zamieszkania w Rzeszowie, gdzie znaleziono skrytkę, w której było ponad sto tysięcy złotych i kilka paszportów. Okazało się, że za tym człowiekiem stoi potężna międzynarodowa grupa przestępcza. Takiej sprawy nie można rozwiązać w dwa, trzy miesiące. Sporo jest też spraw o charakterze gospodarczym, które liczą po kilkadziesiąt, a bywa że i po kilkaset tomów akt.   

Co Pan robi w wolnych chwilach? Czyta Pan kryminały albo ogląda seriale o tematyce prawniczej?

Kryminałów mało czytam, bo mam ich dość w pracy. Lubię książki historyczne, ostatnio czytałem o naszych oficerach sanacyjnych, którzy po kampanii wrześniowej zostali internowani przez rząd gen. Sikorskiego na niewielką wyspę w Szkocji („Wyspa węży" Małgorzaty Szejnert). Zaciekawił mnie też emitowany obecnie serial o Piłsudskim, "Młody Piłsudski", zwłaszcza przedstawione tam postacie historyczne Romana Dmowskiego, Walerego Sławka i innych osób, które odegrały znaczącą rolę w odzyskaniu przez Polskę niepodległości, a potem w okresie międzywojennym. Lubię też sport. Przez kilkadziesiąt lat grałem w piłkę nożną. Trzy razy zdobyłem mistrzostwo UJ. Dawniej mieliśmy nawet w prokuraturze drużyny prawnicze, zdobywaliśmy puchary, tworzyliśmy naprawdę zgraną paczkę. Dziś już nie gram tak często, ale sentyment pozostał.  

Dziękuję za rozmowę.

Agnieszka Cichy

Komentarze...
testststs 10,2,9,1,A