Zapamiętajcie, to była historyczna chwila
access_time 2004-08-04 06:28:41

W nocy z 25/26 lipca minęło 60 lat od spektakularnej akcji Armii Krajowej pod kryptonimem "III Most". Rysunki konstrukcyjne, ekspertyzy polskich uczonych i części niemieckiej rakiety V-2 zostały zabrane przez aliancki samolot z lądowiska polowego w Wał-Rudzie.

Doskonale pamięta tamtą noc porucznik Jan Golec, żołnierz jedynego biorącego udział w tej akcji oddziału partyzanckiego "Janina", działającego w lasach radłowskich od początku 1944 roku. -Taką noc pamięta się do końca życia... - por. J. Golec (ps. "Sanok"), ostatni żyjący partyzant oddziału "Janina" potrafi godzinami opowiadać o wydarzeniach sprzed 60 lat.

-Tej nocy do okupowanej Polski przyleciał z Brindisi aliancki samolot "dakota" i wylądował w miejscowości Wał-Ruda pod Radłowem. Zasadniczym celem jego przylotu było zabranie z Polski informacji zdobytych przez Armię Krajową na temat tajnej broni niemieckiej - rakiety V-2. W tym: rysunków konstrukcyjnych, niektórych części składowych i wyników badań przeprowadzonych przez naukowców Politechniki Warszawskiej - profesorów Janusza Groszkowskiego i Marcelego Struszyńskiego. "Dakota" przywiozła natomiast broń, pieniądze, informacje i rozkazy na mikrofilmach. Samolotem tym przyleciał także kurier Jan Nowak-Jeziorański, którego wówczas spotkałem po raz pierwszy.


Jan Golec walczył w dobrze uzbrojonym oddziale partyzanckim "Janina", dowodzonym przez por. Jana Gomołę "Jawora". Oddział ten przekształcono później w V Kompanię "Janina" Batalionu "Barbara" 16 Pułku Piechoty Armii Krajowej. Por. Gomoła otrzymał 10 lipca 1944 rozkaz z Inspektoratu AK "Tama" o przemieszczeniu się w rejon lądowiska. Partyzanci przeszli nocą do Jadownik Mokrych i rozlokowali się w dwóch gospodarstwach pod lasem. W ciągu dnia pozostawali w stodołach, by nie zdradzić swojej obecności. 25 lipca przeszli do gajówki Małka, usytuowanej bezpośrednio przy polowym lądowisku.


Wieczorem zajęli stanowiska bojowe, zabezpieczając drogę na kierunku Wał-Ruda - Jadowniki Mokre. -Była północ, samolot wylądował po dwukrotnym okrążeniu - wspomina Jan Gomoła. Porucznik "Jawor" zgodnie z rozkazem Inspektoratu AK wysłał do samolotu dwóch łączników. Jednym z nich był sierżant "Swoboda" Józef Wojdak, drugim byłem ja. Znalazłem się przy samolocie w momencie, kiedy załadowywano butle tlenowe z ukrytymi w nich materiałami i częściami rakiety V-2. Miejsce w samolocie zajęli pasażerowie, w tym przedwojenni politycy: T. Arciszewski i częściowo sparaliżowany J. Rettinger. Niestety, pojawiły się poważne kłopoty ze startem...


"Dakota" czterokrotnie próbowała wystartować. Sytuacja stawała się z każdą chwilą dramatyczna i niebezpieczna. Postój na ziemi, przewidziany na 15 minut trwał ponad godzinę. Obawiano się, że nocny ruch na lądowisku (ryczące silniki, reflektory samolotu) zaalarmuje stacjonujących w pobliskiej szkole żołnierzy niemieckiej jednostki artylerii przeciwlotniczej. Tak się, na szczęście, nie stało.


Piloci Callyford i Szrajer (Polak) podejrzewali blokadę hamulców kół podwozia. Siekierą przecięto węże hydrauliczne hamulców, ale nic to nie dało. Koła samolotu zagłębiły się w grunt, rozmiękły po wcześniejszych opadach deszczu. Kiedy nie powiodła się trzecia próba startu z lądowiska w Wał-Rudzie, pojawiła się nawet propozycja spalenia maszyny i przetransportowania pasażerów wraz z przesyłką w bezpieczne miejsce.


-Sytuację uratował por. Zdzisław Baszak "Pirat" - opowiada Jan Golec, naoczny świadek i uczestnik akcji AK. - Obejrzał ślady kół, głębokość zagłębień i powiedział, aby wstrzymać się ze spaleniem samolotu. Wysłał chłopców do gajówki po deski, szczapy i łopaty. Rzuciliśmy się do usuwania ziemi spod kół, podbijania desek i szczap. Ułożyliśmy coś w rodzaju kawałka toru. Do samolotu załadowano powtórnie całą przesyłkę, wsiedli wszyscy pasażerowie. Czwarta próba startu, pełny gaz. Samolot ruszył i zaczął się toczyć po lądowisku. Rozbieg i start. Nareszcie, wszyscy odetchnęliśmy. Samolot wzbił się w powietrze, okrążył lądowisko i wziął kurs na południe. Dowódca lądowiska zwrócił się do nas ze słowami: "zapamiętajcie wszystko, to była historyczna chwila".


Cenna przesyłka dotarła do Anglii, a uczestnikom Akcji "III Most" pozostała żołnierska satysfakcja z dobrze spełnionego obowiązku. I pamięć o tamtych niezwykłych wydarzeniach 1944 roku.


Niestety, świadkowie wojennych akcji odchodzą na zawsze. -W ubiegłym roku pochowaliśmy Józefa Siuduta "Kostka" i teraz jestem ostatnim żyjącym członkiem oddziału "Janina" - wyznaje Jan Golec.


Zdaje sobie sprawę z nieubłaganego upływu czasu i chce przekazać następnym pokoleniom jak najwięcej prawdy o latach okupacji hitlerowskiej i podziemnej walki wyzwoleńczej. Zamierza napisać książkę o losach swojego oddziału. Por. Jan Golec "Sanok", ostatni żyjący żołnierz oddziału i kompanii AK "Janina" pragnie spełnić ostatni obowiązek. Obowiązek przekazania prawdy o partyzanckim losie. (mab)

Komentarze...
testststs 10,2,9,1,A