Bycie chrześcijaninem wymaga odwagi. Rozmowa z ks. Maciejem Fleszarem
access_time 2018-08-10 09:55:00
Proboszcz parafii św. Jana Pawła II dzielnicy Diata, na peryferiach Brazzaville. Kapłan, którego silna wiara połączona z optymizmem i wyjątkową wrażliwością, potrafi każdego obudzić z duchowej drzemki. Boży szaleniec, bo jednak trzeba być trochę szalonym, żeby porzucić spokojne, wygodne życie i z entuzjazmem jechać w nieznane, niebezpieczne rejony, by pomagać tym, którzy nie mają nic. Tacy ludzie jak on, zmieniają świat na lepsze. Zapraszam do lektury rozmowy z księdzem Maciejem Fleszarem.

Już od trzech lat pracuje ksiądz na misji w Afryce. Co skłoniło księdza do wyjazdu?

Myślę, że Pan Bóg. Jak się zastanawiam nad swoim życiem, to wydaje mi się niemożliwe, żebym taką decyzję podjął sam, że to musiała być inspiracja z góry. Znając swój charakter, nigdy nie wyobrażałem sobie siebie w takiej roli, a jednak wyjechałem na misje. Myślę więc, że to było jakieś działanie odgórne. 

Kiedy zakiełkowała w księdzu ta myśl?

Wszystko zaczęło się na pielgrzymce do Ziemi Świętej. Kiedy przeszedłem przez pusty grób Pana Jezusa, zrozumiałem, że z tego miejsca nie można wyjść obojętnym, że coś musi się zmienić. Wtedy otworzyły mi się oczy. Zobaczyłem, że ten świat wcale nie jest taki straszny i zrozumiałem, że muszę wyjechać na misje, a przynajmniej spróbować. Koniec końców powierzone zostało mi utworzenie parafii pw. św. Jana Pawła II w stolicy Konga, Brazzaville, w dzielnicy Diata, w której pracuję razem z młodszym ode mnie ks. Karolem.

Nie czuł ksiądz obaw związanych na przykład z chorobami zakaźnymi, które szerzą się w Afryce?

Owszem, miałem pewne obawy. Kiedy podjąłem decyzję o wyjeździe na misję, to w głębi ducha mówiłem sobie, że pojadę wszędzie, byle tylko nie do Afryki. Oczywiście nie powiedziałem o tym biskupowi, nie chciałem w jakiś sposób ograniczać raz podjętej decyzji. Jednak w głębi serca bałem się tej Afryki, no ale właśnie to słowo wyszło z ust księdza biskupa. I wtedy powiedziałem, tak.

Jak zareagowała rodzina i przyjaciele?

Najbliższa rodzina liczyła się z tym, że może do tego dojść, dlatego że wcześniej napomykałem o ewentualnym wyjeździe na misje. Jednak było to raczej pewnego rodzaju wypróbowywanie moich bliskich, niż poważne przygotowywanie się do wyjazdu. Rozstania z bliskimi są zawsze trudne, ale w dzisiejszych czasach, kiedy świat skurczył się na tyle, że odległości stały się czymś relatywnym, nie bolą one już tak bardzo. Jest w końcu możliwość kontaktu przez Internet i dorocznego urlopu w Polsce. 

Teraz jest ksiądz na urlopie, ale przy okazji przyjechał do nas z pewną misją...

Tak. Taki urlop misyjny nie do końca jest związany z wypoczynkiem, bo musimy stale zabiegać o odpowiednie środki na prowadzenie naszej działalności. W naszej parafii w Brazzaville rozpoczęliśmy właśnie budowę kompleksu parafialnego, w którego skład wejdą kościół, dom parafialny i szkoła katolicka. Szybko zrozumieliśmy jednak, że przy możliwościach finansowych naszych parafian, nie jesteśmy w stanie sprostać temu zadaniu. Pomyśleliśmy więc, że sami zapracujemy sobie na ten kościół. I tu narodził się pomysł nagrania płyty-cegiełki pod budowę kościoła, na której znalazły się religijne śpiewy w wykonaniu naszych parafian. Chcieliśmy, aby dzięki tej płycie, Polacy mogli trochę poczuć klimat naszej parafii. Mam za sobą doświadczenie Światowych Dni Młodzieży w Krakowie, w czasie których towarzyszyłem grupie Kongijczyków i muszę przyznać, że to utalentowani artyści, którzy robią ogromne wrażenie na Polakach.   

Wiadomo jak będzie wyglądał ten parafialny kompleks. Gotowa jest już makieta...

Tak, makieta powstała we współpracy z profesorem krakowskiej ASP Czesławem Dźwigajem, znanym rzeźbiarzem z Nowego Wiśnicza. Tak się złożyło, że przygotowuje on właśnie pomnik kardynała Emile Biayendy, kongijskiego męczennika, którego proces beatyfikacyjny właśnie się toczy. Pan profesor objął merytoryczną opiekę nad projektem naszego duszpasterskiego kompleksu. Owocem tej współpracy jest przygotowana przez nas makieta.

Jaka jest ogólna sytuacja Kościoła w Kongu?

Jest to Kościół na pewno bardzo ubogi w sensie materialnym. Duchowo w jakiś sposób też, bo ta oficjalna ewangelizacja dokonała się w Kongu zaledwie 130 lat temu. Wiara Kongijczyów bywa często dość powierzchowna. Mamy wiernych, którzy rano modlą się z nami na mszy świętej, a wieczorem uciekają się do fetyszerów i czarowników. Bywa, że dochodzi do zabawnych sytuacji, ostatnio na przykład na terenie naszej parafii został złapany krokodyl, który miał przywiązany do ogona kamień, a na plecach przywiązane różowymi kokardkami lustro. Najprawdopodobniej zwierzę uciekło jakiemuś fetyszerowi, któremu służyło do magicznych zabiegów, ale ostatecznie zostało złapane i zjedzone.

Chyba trudno będzie wykorzenić takie praktyki, tym bardziej, że nawet w katolickiej Polsce wciąż wielu ludzi wierzy w gusła, przepowiednie, horoskopy i wróżbiarstwo...

Myślę, że tak, choć na pewno pomocna tu będzie inkulturacja, czyli próba wewnętrznego przekształcenia pewnych afrykańskich wartości kulturowych w wartości chrześcijańskie. Czasem można pewne rzeczy "przechrzcić", czyli nadać im inne znaczenie. Tak jak niegdyś, pewne stare, słowiańskie obyczaje zostały zaakceptowane przez chrześcijaństwo. Myślę, że na tej samej zasadzie należy postępować w Afryce. Tam, gdzie jestem, ludzie bardzo wierzą w sny. Często do mnie przychodzą, żeby zapytać, jakie było znaczenie danego snu. Osobiście nie czuję się kompetentny w roli tłumacza snów. Początkowo jednak próbowałem objaśniać im je w psychologiczny sposób, czyli tak, jak my sobie je tłumaczymy, a więc że to są jakieś przeżycia, które odkładają się w podświadomości i uwalniają się w nocy, kiedy przestajemy się kontrolować. Do Afrykańczyka takie tłumaczenia jednak nie przemawiają. Później zrozumiałem, że sny trzeba interpretować w duchu Ewangelii, czyli szukać w nich biblijnych punktów odniesienia, sprawić żeby te sny stały się wezwaniem do nawrócenia. Kiedyś przyszła do mnie roztrzęsiona kobieta, która opowiadała, że we śnie goniły ją jadowite węże. Przypomniałem sobie wtedy historię z Księgi Wyjścia o Mojżeszu i wężu miedzianym. Pan Bóg zesłał jadowite węże na naród izraelski za to, że przeciwko Niemu szemrał i wtedy Mojżesz, na rozkaz Pana sporządził węża z miedzi i umieścił go na wysokim palu. Każdy ukąszony Izraelita, który spojrzał na węża, został uzdrowiony. Dla nas, dla chrześcijan tajemnica miedzianego węża wiąże się z tajemnicą krzyża. Te węże wokół to demony, które na nas czyhają i tylko ten, kto patrzy na ten krzyż, zostanie uwolniony. Taką właśnie interpretację przedstawiłem tej kobiecie, czym bardzo ją pocieszyłem. Odeszła zadowolona. Zrozumiała, że musi się zwrócić ku Chrystusowi, by się uwolnić od tych demonicznych węży.

Czy chrześcijanie w Kongu są narażeni na prześladowania?

Myślę, że nie. Powiedziałbym, że wszyscy Afrykańczycy to ludzie wierzący. W Afryce nie ma czegoś takiego jak ateizm. Pojawia się natomiast kwestia tego, w jakiej przestrzeni ta wiara się rozwija. Owszem, zauważamy napływ islamu, ale to jest islam, który napływa do Kongo razem z handlem. Nie ma jakiegoś otwartego prześladowania. Na ludziach wywierana jest po prostu presja, żeby opuszczali swoje domy, aby w ten sposób dzielnice stawały się muzułmańskie. Ponieważ chodzi tutaj o handlarzy, warunkiem przyjęcia do pracy jest przejście na islam. W Kongu nie mamy zatem otwartych prześladowań ze strony muzułmanów. Pojawiają się raczej prześladowania ze strony lokalnych sekt, które budują swoją tożsamość na zasadzie opozycji do kościołów tradycyjnych, w tym również Kościoła katolickiego. Sekty zarzucają katolikom, że czczą figury, bo to zostało zabronione w Starym Testamencie. Nie potrafią spojrzeć na to głębiej, dostrzec że tu nie chodzi o obraz, czy figurę, tylko o osobę. Wyszukują takie rzeczy, które są obecne w Kościele, a nie ma o nich wzmianki w Biblii i z tej strony atakują, mówiąc swoim pobratymcom: “widzicie, oni nie są wierni”. Katolik żyjący w rodzinie, której członkowie należą do sekty ma więc bardzo trudne życie.

A czy zdarzyła się sytuacja, że ludzie w Kongu byli agresywni wobec księdza?

Nie. Osoba duchowna jest w Kongu bardzo szanowana, jakiegokolwiek byłaby wyznania. Jest w Kongijczykach głębokie przeświadczenie, że osoba duchowna ma kontakt z siłami wyższymi i z tego względu należy odnosić się do niej z wielkim szacunkiem. 

W jaki sposób pomagacie biednym?

Próbujemy postawić w centrum naszego parafialnego życia dzieci, bo dzieci są przyszłością, nie tylko naszej parafii, ale narodu i jeśli sytuacja w Kongu ma zmieniać się na lepsze, to także dzięki tym dzieciom. Staramy się szukać w Polsce patronów (rodziny lub szkoły), które obejmą duchową i materialną opieką jedno kongijskie dziecko. W całym Kongu obowiązuje nauka szkolna, jednak nie wszystkie dzieci chodzą do szkół z powodu wysokich kosztów związanych z edukacją. W naszej parafii jest bardzo dużo dzieci, które są analfabetami, dorosłych zresztą też. W skali roku utrzymanie takiego dziecka wynosi około 200 euro. W tej kwocie zawarta jest wyprawka szkolna i codzienne śniadanie. 

Poza biedą i sektami, z czym ksiądz najbardziej boryka się na misji?

Z brakiem wykwalifikowanych katechistów. To jest właśnie to, na co chcemy stawiać w tworzeniu naszej parafii. Nie chodzi przecież tylko o budowanie murów, ale o formowanie człowieka, które będzie procentowało w przyszłości. Kościół może zostać zburzony, ale to co w ludziach zostanie, pozwoli im przetrwać.

Każdy może zostać misjonarzem? I czy można powiedzieć, że każdy katolik to z definicji misjonarz?

Tak. Na mocy chrztu świętego, każdy z nas jest misjonarzem. Wielokrotnie przypomina o tym papież Franciszek. Jeśli ktoś mówi, że nie jest misjonarzem, to po prostu kwestionuje swoją tożsamość chrześcijańską. Na szczęście w Polsce struktury misyjne są bardzo dobrze rozwinięte i co roku grupa przynajmniej 20-tu misjonarzy jest posyłana na świat. Są to zarówno świeccy, jak i duchowni, którzy przez cały rok formacyjny są przygotowywani w Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie, prowadzonym pod patronatem Episkopatu Polski.

Jacy misjonarze najbardziej są potrzebni?

Jeśli chodzi o mężczyzn, to najczęściej pożądane są typowo męskie zawody typu konstruktorzy, budowlańcy, mechanicy. A jeśli chodzi o kobiety, to bardziej są to nauczycielki, przedszkolanki, pielęgniarki. Nawet nie chodzi o to, żeby mieć jakieś studia w tym zakresie, wystarczy jakiś zwykły kurs. W stosunku do tego, co zastanie się na miejscu, zawsze będzie to coś więcej.

W jaki sposób buduje ksiądz relacje między kapłanem a świeckimi?

Staramy się traktować naszą parafię jak rodzinę i tak chyba rzeczywiście jest. Poza tym autentycznie lubimy się wzajemnie. Wydaje mi się, że nie ma tutaj jakiegoś klucza, metody. Po prostu trzeba być razem z ludźmi.

Czyli chętnie ksiądz tam wraca?

Tak. Już nie mogę się doczekać. Czasem trudno jest nawet wrócić do Polski. Afryka to wyjątkowy kontynent. Chyba każdy, kto tam kiedyś był, czuje że jakaś jego cząstka tam zostaje i tym chętniej chce tam powracać. W Afryce odczuwa się coś swojskiego, a jednocześnie pięknego i nieskażonego.

Jak tu, w kraju, możemy wspierać misje i misjonarzy?

Jest wiele sposobów. Pierwszym są organizowane w kościołach akcje zbiórek, do których czasem może niepewnie i nieufnie podchodzimy, bo nie wiemy kto tak naprawdę te pieniądze otrzyma i w jaki sposób. A jednak dzięki tym zbiórkom tworzy się jakaś pula środków, którą dysponuje diecezja i misjonarze mogą na nie liczyć. Mamy też akcję kolędników misyjnych, która również jest olbrzymim wsparciem. Misjonarze piszą projekty i te poprawnie przygotowane objęte są później pomocą. My zresztą też planujemy w tym roku wystosować taki projekt, żeby zbudować studnię, bo w naszej dzielnicy niestety wciąż nie mamy wody.

Czy nie uważa ksiądz, że coraz więcej europejskich krajów, które kiedyś były bardzo chrześcijańskie, jak na przykład Francja, staje się powoli terenami misyjnymi? Jak tak dalej pójdzie, to będzie musiał ksiądz opuścić Afrykę, żeby ratować Europę, w której najszybciej rozwijającą się religią nie jest chrześcijaństwo tylko islam...

Tak myślę. Te tereny rzeczywiście stają się terenami misyjnymi. Zresztą Polska w pewnym stopniu też. U nas, na południu Polski sytuacja jest w miarę dobra, znacznie mniej kolorowo wygląda to na północy. Myślę, że to, co dziś robimy dla Afryki, w przyszłości będzie procentowało dla nas. Już dziś księża z Afryki wyjeżdżają do krajów zachodnich. Szkoda tylko, że Polska, która wysyła swoich misjonarzy, nie przyjmuje Afrykańczyków. Wydaje mi się, że w wielu przypadkach mogliby oni wnieść do naszego duszpasterstwa wiele dobrego. 

Pozwoli ksiądz, że wrócę jeszcze do tematu islamu w Europie. Bez wątpienia jesteśmy teraz w takim momencie, że Europa nie potrafi określić swojej tożsamości. Widoczny jest regres chrześcijaństwa, a Europa powoli staje się kontynentem pogańsko-islamskim. Jak w takim razie Polska powinna się zachować w sprawie przyjęcia imigrantów?

Myślę, że jest to problem bardzo złożony i nie ma tu łatwych rozwiązań. W wielu naszych wywodach na ten temat jest niestety dużo kliszy, uprzedzeń i często na tych uprzedzeniach budowany jest ten temat, ale problem jest dużo głębszy i bardziej złożony. Oburzamy się na przykład, że papież Franciszek zachęca do przyjęcia uchodźców, a nawet sam ich przyjmuje, ale nie widzimy, kogo on przyjmuje. Nie można zapominać, że ci ludzie mają twarze i swoje indywidualne historie i nie można ich wszystkich wrzucić do jednego worka. Owszem, na pewno są wśród nich i tacy, którzy szukają zarobku, ale warto pojechać do Afryki, żeby zobaczyć dlaczego oni tego zarobku szukają, w jakiej sytuacji się znajdują.

Problem w tym, że w zdecydowanej większości oni nie chcą pracować. Przypływają do Europy po wysokie zasiłki, które tu na nich czekają. Przykładowo naszych granic nie szturmują, bo mamy niski socjal.

Trzeba pamiętać, że nie wszyscy, którzy przyjeżdżają są muzułmanami. Poza tym sam islam ma wiele twarzy. Co do szczegółowych rozwiązań, nie czuję się kompetentny, ale uważam, że naszym chrześcijańskim obowiązkiem jest tych “podróżnych w dom przyjąć”. Owszem, mówi się, że nie można przyjąć terrorysty. Zgadzam się, trzeba zachować jakąś rozwagę, ale wydaje mi się, że nie możemy zamykać drzwi swojego domu na cztery spusty.

Żyjemy w kraju, w którym 92% społeczeństwa to zdeklarowani katolicy, ale z praktykowaniem jest już problem. Co więcej, sporo ludzi zwyczajnie wstydzi się przyznać do swojego katolicyzmu, do uczestniczenia w mszy świętej, czy do odbywania regularnej spowiedzi. Jak ksiądz myśli, dlaczego? Czy chodzi tylko o to, że nie chcą mieć doprawionej “gęby” mohera, dewota albo zacofanego katola?

Myślę, że to wynika z jakichś kompleksów, które są jeszcze karmione ogólną tendencją europejską, pokazującą że Kościół to jest coś zacofanego, że to ciemnogród, który ma średniowieczne poglądy. Wracam tu znowu do Światowych Dni Młodzieży, które wyraźnie pokazały, że Kościół jest żywotny i ma on wyjątkowe miejsce w naszym życiu. Myślę, że to jest też kwestia poczucia utożsamienia się z Kościołem, a nawet dumy z faktu, że się do niego należy. Ważne żebyśmy potrafili być dumni z tego, że jesteśmy katolikami, bo to jest ogromne dziedzictwo, 2000 lat tradycji która w żaden sposób nie jest oderwana od życia. 

W naszych czasach ceną, jaką trzeba zapłacić za wierność Ewangelii nie jest już powieszenie, utopienie czy poćwiartowanie, ale często wiąże się ona z odrzuceniem, wyśmianiem, czy sparodiowaniem - mówił w 2010 roku podczas pielgrzymki do Wielkiej Brytanii, Benedykt XVI. Bycie chrześcijaninem, czy nawet przyznanie się do wartości chrześcijańskich w dzisiejszych czasach wymaga odwagi, żeby nie powiedzieć heroizmu, prawda?

Zgadza się. I będzie jej potrzeba coraz więcej. Ogromnym problemem jest kult materializmu i konsumpcjonizmu, który niszczy nas od wewnątrz, wyjaławia i sprawia, że cały czas jesteśmy konfrontowani z naszymi przekonaniami. Walka duchowa, o której opowiada Apokalipsa to rzeczywistość. 

Bardzo dziękuję za rozmowę. Państwu natomiast polecam płytę “Diata Tuna Diata”, o której pisaliśmy tutaj, jak również stronę misyjną, którą prowadzi kapłan: 
www.zrobcie-halas.pl/mission-possible/author/maciej
Jej nazwa jest antonimicznym nawiązaniem do popularnego filmu “Mission Impossible”. I trzeba przyznać, że tak jak Tom Cruise nie ma sobie równych w szaleńczych pościgach i skakaniu po budynkach, tak ksiądz Maciej jest niezrównany w swojej misyjnej pasji. 

Numer konta, dla tych, którzy zechcieliby wesprzeć dzieło budowy kościoła pw. św. Jana Pawła II w Brazzaville:

47 1160 2202 0000 0003 0968 9142. Przy wpłacie należy dopisać: budowa kościoła

Fot. Archiwum (na ostatnim zdjęciu ks. Maciej w towarzystwie ks. proboszcza Jana Ptaka ze swojej rodzimej parafii Chrystusa Dobrego Pasterza w Tarnowie, która ufundowała dzwon misyjny dla Kościoła w Kongu).

Na głównej stronie portalu, w sekcji wideo można również obejrzeć film o parafii św. Jana Pawła II w Kongu. Zachęcam.

Agnieszka Cichy

Komentarze...
testststs 10,2,9,1,A