Marcin Dorociński gościem Łukasza Maciejewskiego
access_time 2018-03-01 05:40:00
Jeden z najlepszych i najbardziej lubianych polskich aktorów powraca do przełomowej roli Despera w „Pitbullu” - tym razem w reżyserii mistrza kina sensacyjnego, Władysława Pasikowskiego. 19 marca Marcin Dorociński będzie gościem Łukasza Maciejewskiego. Biletowany seans o 17.30, otwarte spotkanie dwie godziny później na Antresoli CSM.

Despero powraca. Czas wyrównać rachunki!

„Pitbull. Ostatni pies” w reżyserii Władysława Pasikowskiego, twórcy „Jacka Stronga” i kultowych „Psów”: w rolach głównych zobaczymy „starą gwardię” bohaterów czyli Marcina Dorocińskiego jako oficera Despero, Krzysztofa Stroińskiego jako Metyla oraz Rafała Mohra czyli Nielata, teraz nazywanego Quantico.

„Pitbull. Ostatni pies” to kawał rasowego kina sensacyjnego, pełnego świetnych dialogów i pełnokrwistych postaci, które nie zawiedzie zarówno fanów serialowego „Pitbulla”, jak i miłośników ostatnich hitów – „Pitbull. Nowe porządki” i „Pitbull. Niebezpieczne kobiety”. Dwa ostatnie łącznie zgromadziły w kinach ponad 4 miliony widzów!

Obsadę najnowszego „Pitbulla” dopełniają: Dorota Rabczewska, Cezary Pazura, Adam Woronowicz, Krzysztof Kiersznowski, Iza Kuna, Michał Kula, Marian Dziędziel, Zbigniew Zamachowski, Agnieszka Kawiorska oraz Jadwiga Jankowska-Cieślak.

Gościnnie, w epizodach, na ekranie pojawią się wokalistka: Katarzyna Nosowska oraz bokserzy Artur Szpilka i Dereck Chisora.

Kiedy ginie Soczek, partner Majamiego, policjanci z wydziału terroru rozpoczynają dochodzenie. Schwytanie sprawcy uważają nie tylko za swój obowiązek, ale też punkt honoru. Niestety, wydział jest przetrzebiony zmianami organizacyjnymi i zwolnieniami. W tej sytuacji, aby stawić czoła gangsterom, stołeczny komendant ściąga do Warszawy rozproszonych po prowincji, doświadczonych policjantów. W stolicy pojawiają się Despero, Metyl oraz – prosto z Waszyngtonu – Nielat, zwany obecnie Quantico. Tymczasem w walce o dominację nad miastem, toczonej między gangami z Pruszkowa i Wołomina, pojawia się trzeci, znaczący gracz – Czarna Wdowa...

„Staję na planie „Pitbulla 3” jak przed największym wyzwaniem w życiu. Przyjdzie mi się bowiem zmierzyć nie tylko z gigantycznym sukcesem finansowym poprzednich dwóch części, ale także z legendą i doskonałością serialu sprzed 12 lat. Zostawiony sam sobie pewnie bym się nie podjął, ale szczęśliwie wspierają mnie producent wspomnianych blockbusterów Emil Stępień i gwiazdorzy kultowego serialu: Marcin Dorociński, Krzysztof Stroiński, Rafał Mohr i Jadwiga Jankowska-Cieślak. Nasz film nie będzie to jednak prosty miks artystycznego serialu sprzed lat i kasowych filmów z zeszłego roku, ponieważ… zmienił się reżyser i scenarzysta. Próbuję nakręcić sensacyjny film tak, jak potrafię najlepiej zrobić to ja. Nie imituję stylu mojego znakomitego poprzednika. Może stąd tytuł filmu „Pitbull. Ostatni pies”. Niby gatunkowo pitbull, ale w szerszym znaczeniu jednak pies. Będzie więc dużo starego, ale też więcej nowości. Najbardziej oczekuję występu Doroty Rabczewskiej znanej Państwu bardziej jako Doda, i nowej muzyki, z którą pierwszy raz będę miał do czynienia. A o czym jest film? Jak zwykle o twardej przyjaźni, zasadach, tyranii złych ludzi i oczywiście o miłości”.

– Władysław Pasikowski.

  • Gatunek: sensacyjny
  • Produkcja: Polska 2018
  • Producent: Emil Stępień
  • Producent wykonawczy: Ent One Investments
  • Scenariusz i reżyseria: Władysław Pasikowski („Jack Strong”, „Pokłosie”, „Psy”)
  • Obsada: Marcin Dorociński („Na granicy”, „Jack Strong”, „Róża”, „Pitbull”), Krzysztof Stroiński („Szczęście świata”, „Anatomia zła”, „Lęk wysokości”, „Pitbull”), Rafał Mohr („Czerwony pająk”, „W ukryciu”, „Milion dolarów”, „Pitbull”), Dorota Rabczewska („Słownik ptaszków polskich”, „Serce na dłoni”, „Przeżyj to sam”, „Metro”), Cezary Pazura („Volta”, „Skrzydlate świnie”, „Kiler”, „Psy”), Adam Woronowicz („Czerwony pająk”, „Demon”, „Pani z przedszkola”, „Chrzest”), Krzysztof Kiersznowski („Moje córki krowy”, „Pod Mocnym Aniołem”, „Drogówka”), Iza Kuna („Listy do M. 3”, „Maria Skłodowska-Curie”, „Amok”, „Wołyń”), Michał Kula („Pitbull. Nowe porządki”, „Pitbull”), Marian Dziędziel („Moje córki krowy”, „Pani z przedszkola”, „Wymyk”, „Kret”, „Wesele”), Zbigniew Zamachowski („Listy do M. 3”, „Prawdziwe zbrodnie”, „Jack Strong”, „Bogowie”), Jadwiga Jankowska-Cieślak („Tarapaty”, „Rysa”, „Pitbull”, „Oda do radości”), Agnieszka Kawiorska („Katyń”, „Ryś”, „Oda do radości”), Artur Szpilka, Dereck Chisora, Katarzyna Nosowska

MARCIN DOROCIŃSKI

Do serialu „PitBull” spiłował sobie ząb i zmienił fryzurę, do „Boiska bezdomnych” przytył. Jeszcze na studiach słyszał: „Na wieki wieków amant”. Nie lubił tego. - Nie jestem materiałem na idola - powtarzał. Ale po takich kreacjach aktorskich, jakie stworzył w „Rewersie”, „Róży” czy „Lęku wysokości”, trudno nie uznać, że jest jednym z najlepszych polskich aktorów.

Skończył technikum mechaniczne i w wywiadach zawsze podkreśla, że ma też tytuł technika obróbki skrawaniem. Dlaczego zdecydował się na studia aktorskie? - Brałem udział w akademiach szkolnych i nauczyciele namówili mnie, żebym próbował. Nie byłem do końca przekonany - opowiada. - Nie bywałem zbyt często w teatrze, pochodzę z Kłudzienka, 40 kilometrów na zachód od Warszawy, i każda taka wizyta była ogromną wyprawą. Przypomina sobie jeden z pierwszych swoich publicznych występów na festynie w domu kultury w Pruszkowie.

- Dziewczyny tańczą, wino leje się strumieniami, tymczasem Gerard Położyński, mój przyjaciel, który wtedy współorganizował festyn, zaproponował, żebym powiedział wiersz. „Ale co mam powiedzieć? Znam same poważne teksty” - próbuję się jakoś wykręcić. „Powiedz fragment z »Księcia niezłomnego«” - zasugerował i wygłosił wstęp: „Jest tu z nami Marcin, który za kilka dni zdaje do szkoły teatralnej...". Zrobiło się cicho. Zdążyłem tylko zacząć słowami: „Stój, bracie...”, a wstał chłopak z pierwszego rzędu z butelką wina w ręku i powiedział: „Stoję, i co?”. Przyjął wyzwanie. Mówiłem dalej, ale byłem potwornie spięty i spłoszony.

Jednak do warszawskiej PWST (obecnie Akademia Teatralna) dostał się za pierwszym podejściem. - Miałem sporo wątpliwości, czy to wszystko ma sens - wspomina. - Wyobrażałem sobie, że szkoła teatralna jest dla księżniczek i królewiczów, że uczą się w niej tylko dobrze urodzeni albo ci strasznie bogaci. Mówiłem sobie: „Ty, Marcin, jesteś ze wsi, a to kompletnie inny świat”. A później zrozumiałem, że takich jak ja jest wielu. Pamiętam, jak zaczepiłem dziewczynę z roku i mówię do niej: „Cześć, jestem Marcin, ja z Kłudzienka”. „Cześć, jestem Elka, z Oświęcimia” - odpowiedziała.

Już na drugim roku studiów zagrał tytułową rolę w telewizyjnej inscenizacji „Cyda” w reżyserii Krystyny Jandy. I znów przypadek. Na korytarzu w Akademii Teatralnej zaczepiła go asystentka reżyserki, zaproponowała, by przyszedł na casting. Wahał się, ale zaryzykował.

- To wszystko stało się tak szybko. Konkurencja była duża - startowało wielu aktorów, których bardzo ceniłem - opowiada. To był jego pierwszy raz przed kamerą. Był speszony i całkowicie podporządkowany temu, czego oczekiwała reżyserka. A Krystyna Janda była nim zachwycona: „Jest wrażliwy, skromny. Pięknie mówi, prawdziwie, szlachetnie, inteligentnie. I wreszcie aktor płci męskiej” - mówiła w wywiadzie. Dla Marcina „Cyd” ważny był nie tylko z powodów zawodowych. Oglądał spektakl razem z rodzicami i zobaczył - pierwszy raz w życiu - łzy w oczach ojca.

- W rodzinie patrzyli na moje studia z niedowierzaniem - opowiada. - Pytali, co to za zawód i na czym polega. Mam wrażenie, że po emisji „Cyda” w Teatrze Telewizji rodzice zaakceptowali mój wybór. Uznali, że aktorstwo to poważna sprawa i zawód jak każdy inny. Wymaga wysiłku, pracy i poświęceń.

Jednak po ukończeniu studiów nie od razu było różowo. „Byłem kelnerem, stałem na bramce w klubach, prowadziłem promocję. Nie znosiłem promocji. Niektórym świetnie to wychodzi, mnie potwornie stresowało. W najgorszym okresie myślałem, żeby przesiąść się na taksówkę, przynajmniej praca byłaby bardziej anonimowa” - opowiadał w jednym z wywiadów. Czuł dyskomfort: „W domu nauczono mnie szacunku do pracy i że trzeba zarabiać na życie. Jeszcze w czasie szkoły dorabiałem podczas wakacji - sortowałem grzybki, reklamowałem szampony i golarki… I wiedziałem, że jak się kończy studia, to trzeba się wziąć do pracy.

A skoro nie ma pracy w zawodzie, to trzeba robić coś innego. Myślałem o tym, żeby wyjechać do Australii i jeździć na tirach”. W porę trafił jednak do teatru - kilka miesięcy po dyplomie w 1997 r. dostał angaż w warszawskim Teatrze Dramatycznym. To właśnie tu na samym początku swojej drogi miał okazję zagrać u Grzegorza Jarzyny, Krzysztofa Warlikowskiego, Krystiana Lupy, a potem też u Agnieszki Glińskiej.

- Aż boję się powtarzać te nazwiska. Miałem ogromne szczęście - powie kilkanaście lat później. - To było tak dawno, że chciałbym znowu się z nimi spotkać. Teraz jestem dojrzalszy, teraz proszę bardzo, wtedy byłem szczawiem. Mogłem tego nie rozumieć, ale gdzieś głęboko w mojej głowie odłożyły się te spotkania z artystami teatru. Teatr na pewno mnie ukształtował - podkreśla. Jego pierwszą większą ważną rolą w Dramatycznym był Lucencjo w „Poskromieniu złośnicy” Szekspira w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego.

- Krzysztof Warlikowski prowokował nas, byśmy dawali z siebie jak najwięcej - wspomina. - Na kilka dni przed premierą, przyglądając się któryś raz scenie, w której graliśmy razem z Małgosią Kożuchowską i Pawłem Tucholskim, stwierdził: „Mnie to nie śmieszy, zmieńcie coś, zróbcie coś”. Obejrzał dwie następne wersje, wciąż nie był zachwycony: „Chcę, żeby to było świeże, współczesne”. W panice zaczęliśmy improwizować. Po roli szekspirowskiej przyszedł czas na rolę współczesną - barmana Roberta w skandalizującej sztuce Kanadyjczyka Brada Frasera „Niezidentyfikowane szczątki ludzkie i prawdziwa natura miłości” w reżyserii jednego z najzdolniejszych twórców nowej generacji Grzegorza Jarzyny.

- W szkole teatralnej właściwie nie grałem repertuaru współczesnego. „Jeszcze zdążysz, co to dla ciebie” - powtarzano na studiach. I dalej graliśmy Fredrę, Szekspira, Słowackiego, Czechowa - opowiada. - Kiedy przeczytałem sztukę Frasera, trochę się przestraszyłem - tekst jest odważny i przygnębiający zarazem - podkreśla. Dramat Frasera opowiada o grupie ludzi głęboko okaleczonych emocjonalnie. Próbują odnaleźć sens życia w alkoholu, narkotykach, perwersyjnym seksie. Zmieniają partnerów, ale w żadnym z przypadkowych związków nie są szczęśliwi. - Jak to zagrać, jak to pokazać? Ale właśnie ta sztuka wydała mi się bliska - dodaje. - W pewnym momencie na próbach zrobiło się tak, jakbyśmy byli grupą ze sztuki Frasera, teatr stał się knajpą, mieszkaniem. Zaczęliśmy naginać język Frasera do naszego.

„Na wieki wieków... amant” - słyszał wielokrotnie jeszcze na studiach. Nie lubił tego. - Bo nie jestem żadnym amantem - tłumaczył. - Słowo „amant” kojarzy mi się z przedwojennym kinem: ugrzeczniony, uwielbiany przez kobiety, piękny jak z obrazka. Warto może znaleźć jakieś świeższe określenie na taki typ. Macho? Nie, to też jest bez sensu. Denerwuje mnie, jeśli aktor lub aktorka traktowany jest jako ładny element wystroju wnętrza. I to prawda, że zawsze z tym walczyłem. Był taki czas, że robiłem wszystko, żeby siebie obrzydzić innym. Gdzieś miałem powierzchowność - przytyłem, zrobiłem sobie coś brzydkiego z zębami. Szukał sposobów, by uwolnić się od tego wizerunku. O „przystojniaczku” barmanie Robercie, którego zagrał w „Niezidentyfikowanych szczątkach ludzkich...” mówi, że to taki „amant, który się nie wstydzi, że się spocił, jeżeli ma ochotę przekląć, to przeklnie, a jak chce beknąć, to sobie beknie”.

W kinie zwrócił na siebie uwagę w „Torowisku” w reżyserii Urszuli Urbaniak (1999 r.). To kameralny film psychologiczny, którego bohaterkami są dwie siostry mieszkające w prowincjonalnej miejscowości. Nagle w ich życiu pojawia się mężczyzna, młody kolejarz Zbyszek, którego zagrał Dorociński. - Moim oficjalnym debiutem filmowym były „Krugerandy” Wojciecha Nowaka, zagrałem Arka, pechowego złodzieja - opowiada. Film też miał pecha. Nie było premiery w kinach, obraz trafił do telewizji i przemknął prawie bez echa.

„Sporo mnie to nauczyło. Miałem wtedy 26 lat i wydawało mi się, że kariera stanie przede mną otworem. Bolesna lekcja pokory. Tak to się wszystko rozmyło, rozeszło po kościach. A ja myślałem, że zawojuję świat - mówił w wywiadzie dla „Twojego Stylu”. - Dopiero kilka lat później dostałem rolę Despera w »PitBullu« Patryka Vegi, a i tak miałem szczęście, bo tę postać miał grać ktoś inny, ale nie mógł czy nie chciał”.

Za rolę Despera dostał prestiżową Nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego w 2005 r. Nagrodę specjalną na 32. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni w 2007 r. przyniosła mu z kolei rola Fabia w „Ogrodzie Luizy” w reżyserii Macieja Wojtyszki. Za ten film dostał też nagrodę w plebiscycie Złotych Kaczek na najlepszego polskiego kochanka. „Bo jeśli udał się »Ogród Luizy«, to w ogromnej mierze dzięki Marcinowi Dorocińskiemu - to on ożywił karkołomną postać Fabia i koncertowo wszedł w jego kolejne, nawet nieprawdopodobne wcielenia. A mnie utwierdził w przekonaniu, że jest jednym z najlepszych aktorów swojego pokolenia” - pisał w „Gazecie” Paweł T. Felis po premierze „Ogrodu Luizy”.

- W szkole na pierwszym miejscu zawsze był futbol. Wyobrażałem sobie, że zostanę wielkim piłkarzem. Ale przytrafiła mi się skomplikowana kontuzja kolana. O tak - kocham piłkę nożną! - mówi aktor. Tym chętniej przystąpił do pracy nad filmem „Boisko bezdomnych” w reżyserii Kasi Adamik. - Ucieszyłem się, że w filmie będzie piłka, ale niestety akurat gram trenera, więc tej piłki sobie nie pokopałem - śmieje się. „Boisko bezdomnych” to historia człowieka - życiowego rozbitka, który wraz z innymi bezdomnymi z Dworca Centralnego zakłada drużynę piłkarską.

- Zanim przeczytałem scenariusz, widziałem dokument o mistrzostwach bezdomnych. Poraził mnie. Zrozumiałem, co znaczy dla nich piłka. To wszystko, co mają. Spotykaliśmy się z chłopakami, którzy przez kilka albo kilkanaście lat byli bezdomni. Ale nawet po tych spotkaniach wciąż było to tylko w sferze naszej wyobraźni. Powracały pytania: co to znaczy być brudnym i samotnym na Dworcu Centralnym? Co by było, gdybym ja nagle stracił wszystko? To mnie inspirowało do grania tych najtrudniejszych scen - rozstania z dotychczasowym życiem i zaczynania wszystkiego na nowo, od mniej niż zera - opowiada. Do filmu przytył kilkanaście kilo. - Reżyserka Kasia Adamik chciała, aby Jacek Mróz, mój bohater, miał posturę człowieka zdewastowanego, mocno nadużywającego alkoholu - tłumaczy. - Codzienna charakteryzacja byłaby mordęgą. A tak w naturalny sposób miałem opuchniętą twarz i wystający bęben. Odmieniony wygląd ogromnie pomaga wejść w rolę.

„Bardzo zasmakowałem w aktorstwie filmowym: używaniu minimalnych środków wyrazu, graniu w bliskich planach. Gdy wracam do teatru, nie zawsze potrafię tak »postawić« głos, aby być słyszalnym w ostatnim rzędzie. Boję się, że sposób, w jaki spróbuję mówić głośniej, będzie nienaturalny” - zwierza się w książce „Być jak Cybulski?” (Fundacja KINO, Warszawa 2008). Ostatnie sezony spędził przede wszystkim na kilku planach filmowych. A efekty tego były imponujące.

Po premierze filmu „Rewers” Borysa Lankosza (Dorociński dostał nagrodę za drugoplanową rolę męską na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w 2009 r.) Tadeusz Sobolewski napisał w „Gazecie”: „Marcin Dorociński stworzył najwybitniejszą w swojej karierze - podwójną - rolę, niepostrzeżenie zmieniając maski, szlachetną i diabelską”. Krytyk pewnie nie przewidział, że niebawem przyjdzie mu chwalić kolejne wielkie role aktora.

Na festiwalu w Gdyni w 2011 r. publiczność miała okazję zobaczyć „Różę” Wojciecha Smarzowskiego (Dorociński dostał nagrodę za pierwszoplanową rolę męską) i „Lęk wysokości” Bartosza Konopki. A Tadeusz Sobolewski pisał w „Gazecie”: „Marcin Dorociński w dwóch filmach konkursowych z powodzeniem kreuje inny złożony typ: człowieka wrażliwego, noszącego w sobie skazę, zmuszonego do przemocy w dobrej sprawie, stojącego wobec przerastającego go zła (»Róża«) czy nieszczęścia (»Lęk wysokości« Bartka Konopki)”.

W „Róży” zagrał Tadeusza, byłego żołnierza AK, który wiąże się z Różą, Mazurką, wdową po niemieckim żołnierzu. W „Lęku wysokości” - współczesnego dziennikarza telewizyjnego, któremu przyjdzie zmierzyć się z chorobą ojca. Bartek Konopka, reżyser „Lęku wysokości”, mówił po premierze: „Przy debiucie szuka się młodego, nieopatrzonego aktora. Z wieloma próbowaliśmy, ale brakowało im odwagi w pokazywaniu złożonych uczuć. Marcina Dorocińskiego znałem z filmów i bardzo mi się podobał, ale zasugerowano mi, że może być za dojrzały do roli syna. Jednak spotkaliśmy się i urzekł mnie swoją osobowością, skomplikowaniem, wieloma przeciwstawnymi cechami, które nosi w sobie, oraz odwagą w docieraniu do nich. W chwili gdy odbywały się pierwsze próby z Krzysztofem Stroińskim, to choć obaj są z zupełnie innych planet, zaczęły się dziać bardzo ciekawe rzeczy między nimi. Takiej chemii nie wymyśli się przy biurku, to może stać się tylko podczas pracy.”

W 2012 i 2013 roku na ekrany weszły kolejne ważne filmy z udziałem Dorocińskiego- „Jesteś Bogiem” Leszka Dawida, „Obława” Marcina Krzyształowicza. „Drogówka” Wojtka Smarzowskiego, „Miłość” Sławomira Fabickiego. Zobaczyliśmy go też w międzynarodowych produkcjach m.in. w „Szpiegach w Warszawie”, czteroodcinkowym serialu zrealizowanym we współpracy z BBC oraz w serialu "Run" dla stacji Channel 4. 2014 przyniósł kolejny spektakularny sukces w karierze Dorocińskiego: filmy "Pod Mocnym Aniołem" Wojtka Smarzowskiego oraz "Jack Strong" Władysława Pasikowskiego zdobyły rekordową widownię w polskich kinach. 2014 to także debiut Dorocińskiego w niemieckiej kinematografii w filmie "Tod Am Meer Morderhuus" oraz rozpoczęcie współpracy z WWF mającej na celu ratowanie ginącej populacji rysi nizinnych.

Ostatnio Marcin Dorociński wrócił do teatru, zagrał w sztuce Nikołaja Kolady „Merylin Mongoł” w reżyserii Bogusława Lindy oraz w "Nastasji Filipownej" w reżyserii Andrzeja Domalika w Teatrze Ateneum. Ze sceną im. Jaracza związał się teraz na stałe. - Od dawna chciałem wrócić do teatru. I to właściwie ja sam zgłosiłem się do tego spektaklu - śmieje się. - Kiedy dowiedziałem się, że reżyseruje Bogusław Linda, mój idol filmowy, uznałem, że nie mogę przegapić tego spotkania. Bogusław jest taki wnikliwy, drobiazgowy. Z jednej strony opiekuńczy, z drugiej - wymagający. I pogłaszcze, i opieprzy. W „Merylin Mongoł” Marcin Dorociński zagrał Miszę.

- To wyrazista postać, barwna, napisana wiarygodnie. Szalony łobuz, który „płodzi jak królik” - jak mówi o nim jedna z bohaterek. Aktor może sobie poszaleć - dodaje. To kolejna postać „z defektem”, poszarpana wewnętrznie. - Misza nie jest zbyt gładki w rozmowie, nie potrafi wyrazić tego, co czuje. Możemy się tylko domyślać, co się w nim kryje. Jest wiecznym chłopcem, widzimy jego zagubienie, brak odpowiedzialności, brak moralnego kręgosłupa. Ale ma też dobre intencje. Kocha te swoje kobiety. Żonę, którą zostawia w domu z dziećmi, też. Tylko nie wie, jak to wszystko sobie poukładać - podsumowuje aktor.

On sam – jak mówi - „poukładał sobie życie”. Ale w wywiadach niechętnie mówi o życiu prywatnym. - Aktor nie powinien za dużo mówić o sobie. Lepiej zachować tajemnicę - uważa. „Teraz masz swoje pięć minut. Stawiasz sobie jakieś specjalne wyzwania?” - pyta go Wojciech Orliński w wywiadzie w „Wysokich Obcasach Extra”. Odpowiada: „Mam swoje piętnaście lat, bo tyle minęło, odkąd skończyłem szkołę - tak to traktuję. I nigdy nie stawiałem sobie żadnych wyzwań, raczej pokornie czekałem na to, co przyniesie życie, czy ludzie zaoferują mi swoje historie i czas, a ja będę mógł odwdzięczyć im się swoją energią”. Podkreśla, że cały czas stara się doskonalić: - Byłem jeszcze na studiach, kiedy pewien doświadczony aktor powiedział mi, że to zawód, którego się uczy przez całe życie, że on wciąż przed każdą premierą w teatrze, przy okazji zdjęć do kolejnych filmów czuje dziwny dygot. Trudno mi było wtedy w to uwierzyć. Dziś wiem, że miał rację.

Dorota Wyżyńska

Tekst pochodzi z 6. tomu kolekcji "Mistrzowie słowa". Wydawca Agora SA, Bellona SA, 2012.

Cykl „GOŚCIE ŁUKASZA MACIEJEWSKIEGO”

MARCIN DOROCIŃSKI

KINO MILLENNIUM: 19 MARCA 2018

Komentarze...
testststs 10,2,9,1,A