Historia bardzo akordowa
access_time 2005-07-04 14:35:41
Pan Władysław jest drobnej postury mężczyzną. Łatwo dostrzec, że życie go nie oszczędzało. Ubrany w skromną marynarkę, nosi ze sobą starą, wytartą teczkę. W teczce znajdują się najważniejsze dla niego teraz dokumenty. Dowód jego prywatnej walki z Zakładem Ubezpieczeń Społecznych, walki, którą właśnie przegrał. Wciąż nie traci nadziei, że nie jest to ostateczna przegrana.

-Przecież jeszcze jest Strasburg - oznajmia Władysław Zięba, mieszkaniec Zgłobic. - Nie ja pierwszy, nie ja ostatni mogę szukać tam sprawiedliwości...



Najpierw jej szukał w Polsce, w Tarnowie. Raz znajdował, innym razem mu się wymykała. Początkowo próbował coś wskórać u swego dawnego pracodawcy - w tarnowskich Azotach. Pracował tam ponad 20 lat.



- Kiedy w 1996 roku otrzymałem z ZUS-u emeryturę, jej wysokość okazała się zadziwiająco niska: 418,68 zł plus 25 zł na niepełnosprawnego syna - opowiada pan Władysław. - W ZUS-ie dowiedziałem się, że przyznano mi emeryturę w oparciu o podstawę wymiaru składek za lata 1984-1990. A przecież nie uwzględniono mojego wniosku o ustalenie wysokości emerytury przy przyjęciu podstawy wymiaru składki za okres wcześniejszy, za lata 1953-1972.



Ten okres - dziewiętnastu lat - jest w zawodowym życiu Władysława Zięby bardzo istotny. Wraz z innymi wznosił wtedy "Azoty II" oraz bloki na osiedlu w Mościcach. Wówczas było to wielkie pole budowy.



- Pracowałem w tym czasie w Samodzielnym Oddziale Wykonawstwa Inwestycyjnego jako elektryk, brygadzista. Człowiek był młody, zdrowy, nie oszczędzał się, bo chciał zarobić. Harowałem na całego, pracowało się na akord. Piętnaście lat robiłem w akordach. Wielkie kable podziemne trzeba było nosić na plecach i rozciągać je. Dwieście pięćdziesiąt metrów takich kabli ważyło ponad dwie tony. Od noszenia i rozciągania puchły ręce. Zdrowie straciłem, w SOWI przeszedłem później na dniówki, akordy dla mnie skończyły się raz na zawsze. Dziś na ramieniu mam dużą narośl, lekarze twierdzą, że to z tamtego wysiłku, od rdzenia kręgowego się wzięło...


200 procent średniej



Pan Władysław mówi, że dobrze wtedy zarabiał. Bywało na przykład, że na jednym budowanym bloku w Mościcach czteroosobowa brygada instalacyjna zarabiała razem 80 tys. zł, na dawne pieniądze przeliczając. Umowy były najpierw cztero-, potem trzymiesięczne. Miał jeszcze pod swoją pieczą uczniów z przyzakładówki i technikum elektrycznego, którzy przychodzili na praktyki. Dziesięć złotych za każdego ucznia i za każdy dzień przyuczania do zawodu - taka była stawka dla ich mistrza.


W Azotach pracował do maja 1973 roku, później w prywatnej inicjatywie.



- Wysokość moich zarobków w latach 1953-1972 była na poziomie 200 proc. średniej krajowej - oznajmia z dumą pan Władysław. - Dlatego bardzo mi zależało, by ZUS w swoich obliczeniach ten okres uwzględnił.



Ale ZUS nie zrobił tego. Nie zrobił, ponieważ wytknął Władysławowi Ziębie, że nie dostarczył pełnej dokumentacji płacowej za lata 1953 - 1972, gdy był zatrudniony w Zakładach Azotowych. Obejmowała ona tylko dniówki, począwszy od 1967 roku. Dawny pracodawca odmówił Ziębie wydania reszty dokumentacji, odnoszącej się do jego pracy akordowej, nie wyjaśniając dokładnie przyczyny odmowy. To wtedy - był rok 1999 - pan Władysław postanowił pozwać do sądu Azoty.



Na nic się to jednak zdało



- Trzeba było dopiero iść do sądu, by mój były zakład poinformował, o co w tym wszystkim dokładnie chodzi.



Azoty odpowiadając na pozew poinformowały na piśmie, iż na mocy zarządzenia ministra przemysłu chemicznego z 1968 r. i rozporządzenia ministra nauki i szkolnictwa wyższego z 1984, listy płac pracowników likwidowano po upływie 12 lat od chwili ich powstania. Takie były ministerialne zalecenia, do których się zastosowano. Prawo nie zostało złamane. Koniec, kropka.



Pan Władysław, korzystając z pomocy znajomego prawnika, postanowił walczyć dalej. Wiedząc już, że jego boje z Azotami do niczego nie prowadzą, gdyż zakład ma argument nie do podważenia, zaskarżył wcześniejszą decyzję tarnowskiego oddziału Zakładu Ubezpieczeń Społecznych.



- Mój prawnik znalazł informacje o kilku wyrokach w sądach w Polsce, które dotyczyły podobnych do mojego sporów. Zostały one rozstrzygnięte na korzyść wnoszących pozwy ludzi. Wychodzi więc na to, że mimo braków w dokumentacji może nastąpić ustalenie przez ZUS emerytury na sprawiedliwych warunkach - dodaje pan Władysław.



Na okoliczność udokumentowania zarobków z tytułu zatrudnienia w latach 1967-1970 przedłożył książeczkę zdrowia z odpowiednimi wpisami.



- Zaproponowałem też, by wysokość zarobków z tytułu szkolenia uczniów i wysokość zarobków w latach 1952-1966 oraz 1971-1972 ZUS ustalił w oparciu o zeznania świadków.



Niespodziewane zwycięstwo



Władysław Zięba poprosił bowiem czterech dawnych współpracowników z Azotów, by wszędzie tam, gdzie będzie trzeba, zeznali o wysokości miesięcznych wynagrodzeń, które w spornym okresie uzyskiwali. Niech ZUS czy sąd mają odpowiednie wyobrażenie.



- Jeden z moich świadków zarabiał do 2300 zł, mając trzecią grupę zaszeregowania, a ja przecież miałem dziewiątą, byłem brygadzistą i musiałem mieć zarobki odpowiednio wyższe. Współpracownicy zgodzili się świadczyć, lecz problem nadal pozostał.



W odpowiedzi na skargę Władysława Zięby naczelnik wydziału oddziału ZUS w Tarnowie, Rafał Pudło na wstępie powołał się na liczne przepisy, które dopuszczają możliwość ponownego ustalenia wysokości emerytury lub renty. Według naczelnika, w sprawie pana Zięby przepisy te nie mają zastosowania.



" (...) Zarzuty podniesione przez ubezpieczonego w odwołaniu nie są zasadne, ponieważ w postępowaniu administracyjnym przed organem rentowym wysokości wynagrodzenia w celu obliczenia wysokości świadczenia nie można dowodzić zeznaniami świadków. Skoro odwołujący się udokumentował prawidłowo wysokość osiągniętych zarobków za lata 1980-1995 oraz 1967-1970, a wskaźniki wysokości podstawy wymiaru obecnie wyliczone na wyżej podanych poziomach są niższe od poprzednio wyliczonego, wniosek o oddalenie odwołania jest zasadny." - napisał naczelnik Pudło w dniu 19 sierpnia 2003.



Zięba, wspierany przez prawnika, oddał sprawę do Wydziału IV Pracy i Ubezpieczeń Społecznych Sądu Okręgowego w Tarnowie. Sąd po rozpoznaniu sprawy na początku 2004 roku przyznał rację panu Władysławowi. Zmienił zaskarżoną przez niego decyzję ZUS-u, uwzględniając do podstawy wymiaru emerytury wynagrodzenie za lata 1953-1972, za ten okres, o który wynikł spór. Sąd w uzasadnieniu wyroku podał, iż odwołujący się Władysław Zięba osiągał w tym czasie miesięczne zarobki w granicach 2100-3200 zł, przed denominacją, ponadto otrzymywał dodatek funkcyjny i wynagrodzenie za szkolenie uczniów. Sprawa wróciła znów do ZUS-u, który został zobowiązany do wykonania wyroku.



Nierealne pieniądze?



Zakład Ubezpieczeń Społecznych nie dał za wygraną. W lutym 2004 odwołał się do Sądu Apelacyjnego w Krakowie. Tym razem radca prawny ZUS, Janina Gruca wyrok Sądu Okręgowego w Tarnowie, korzystny dla Władysława Zięby, poddała zdecydowanej krytyce, zarzucając naruszenie prawa i uchybienia procesowe. Zakwestionowała wyliczenia sądu, pisząc, iż "w rażący sposób przekraczają przeciętne wynagrodzenie w poszczególnych miesiącach i latach, np. w 1953 r. przeciętne wynagrodzenie wynosiło 920 zł, a wynagrodzenie odwołującego się, ustalone przez Sąd I instancji, mieści się w granicach 2100 do 3200 zł".



Radca prawny ZUS. jakkolwiek przyznaje, "iż nie ma ograniczenia co do środków dowodowych stwierdzających wysokość zarobków lub dochodu stanowiących podstawę wymiaru emerytury lub renty", podważa wiarygodność zeznań świadków Władysława Zięby. Tych, którzy próbowali przekonać ZUS, iż podawane przez Ziębę zarobki w latach 1953-1972 zasługują na wiarę.



Janina Gruca dowodzi, że "w wyniku dokonanego porównania osiąganie przez odwołującego się wynagrodzenie staje się wręcz nierealne i w razie jego przyjęcia do ponownego ustalenia podstawy wymiaru emerytury daje wskaźnik w granicach 220-230 proc., co zresztą, zdaniem ZUS - Oddział w Tarnowie, nie jest niczym uzasadnione".



Radca prawny w apelacji podkreśla, że przy ustalaniu podstawy wymiaru świadczeń nie ma miejsca na "domniemanie co do wysokości wypłaconego pracownikowi wynagrodzenia. Liczą się tylko dokumenty płacowe bądź dokumenty pośrednie, jak umowa o pracę, taryfikatory i inne pisemne środki dowodowe, jeżeli nie wprost stwierdzające wysokość zarobków, to je uprawdopodobniające".



Zagraniczna sprawiedliwość



Wydział III Pracy i Ubezpieczeń Społecznych Sądu Apelacyjnego w Krakowie podzielił argumentację tarnowskiego ZUS-u. Sprawa Władysława Zięby po sześciu latach wróciła dla niego do punktu wyjścia. Do martwego punktu.



- Nic mi się nie udało do tej pory wywalczyć - oznajmia z goryczą. -
Sprawdza się to, co wielu ludzi mówi: z ZUS-em nikt nie wygra.



Pan Władysław jest zdania, że zwłaszcza zwykły człowiek, bez odpowiedniego wykształcenia, w starciu z tą instytucją nie ma szans. W wymianie argumentów zostanie zasypany pismami, których treść trudno rozgryźć. Większość zaczyna się mniej więcej tak: "Odmówienie Władysławowi Ziębie zaskarżoną decyzją z dnia 27 czerwca 2003 roku - ponownego ustalenia wysokości emerytury w oparciu o wynagrodzenie stanowiące podstawę wymiaru składek na ubezpieczenie społeczne z lat 1953-1973 jest w pełni zasadne w świetle art. 111 w związku z art. 15 ustawy z 17 grudnia 1998 r. o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (Dz. U nr 162, poz. 1118 z 1998 r. z póź. zm.) oraz par. 20 rozporządzenia Rady Ministrów z 7 lutego 1983 r. w sprawie postępowania o świadczenia emerytalno-rentowe i zasad wypłaty tych świadczeń (Dz. U, poz. 49 z 1983 r., z póź. zm.) ..." I tak dalej, i tak dalej.



Jak to czytać, jak to zrozumieć? Człowiek od razu czuje mur przed sobą. Bez prawnika ani rusz.



- Z góry ZUS założył, że i ja, i moi świadkowie albo się mylą, albo mówią nieprawdę. Poczułem się więc jak jakiś kombinator, jakiś wyłudzacz. Wszyscy świadkowie byli moimi współpracownikami oraz przełożonymi, dobrze orientują się, jaką pracę wykonywałem i jak była ona wynagradzana. W ich zeznaniach nie ma rozbieżności czy sprzeczności. Dlaczego więc są niewiarygodni dla ZUS-u? Czy z tego powodu, że mój były zakład zniszczył wcześniejszą dokumentację mam teraz ponieść całą odpowiedzialność? To nie ja przyczyniłem się do tego, że nie zachowały się pisemne dowody o moich zarobkach. - żali się pan Władysław.



Dzisiaj otrzymuje emeryturę w wysokości ponad 800 zł.



- Wiem, że inni mają jeszcze mniej, ale co to za pocieszenie? Po latach takiej harówy, kosztem zdrowia, takie pieniądze mnie martwią. Żyję w poczuciu krzywdy.


Władysław Zięba zapowiada, że mimo wszystko nie ustąpi.



- Czytałem, że do trybunału w Strasburgu już wpływały sprawy Polaków dotyczące zaniżenia emerytur. Któryś z nich wygrał, podobno Strasburg zarządził wypłacenie przez nasz rząd zadośćuczynienia w wysokości 100 tys. euro.



Sto tysięcy euro to dla pana Władysława wielka, niewyobrażalna fortuna. Nawet o niej nie śni. A o czym śni? O najzwyklejszej sprawiedliwości przede wszystkim. Dużo mniej bogatej.



Dziennik Polski

Komentarze...
testststs 10,2,9,1,A